Dwulicowa - opowiadanie

Dwulicowa - opowiadanie

Podstrony
 



moissonneuse - 03.02.2010 20:14
Dwulicowa - opowiadanie
  Prolog

- Oddaj mi zeszyt, drewniaku – przybrałam wredną minę i patrzyłam, jak jego twarz zmienia się w jednej chwili. Ból, złość, zdziwienie.
- Dobra.. . spadaj – ze zrezygnowaniem rzucił nim o ziemię.
Powypadały z niego kartki. „Kocham Bena, kocham Bena” – tak właśnie było napisane na co drugiej stronie.
- Żałosne – skwitował Peter i wrócił na swoje miejsce.
Pozbierałam kartki. Byłam cała czerwona ze złości. Na Petera... i samą siebie. Przecież niedawno darzyłam go tak silnym uczuciem. Czy to jego wina, że go nie odwzajemniał? Byłam dla niego tak wredna, mimo że wcale nie chciałam. Coś, niczym nadludzka siła, sprawiało, że nieprzyjemne, wredne słowa wydobywały się z mojej krtani. Może po prostu mój charakter.
- Merci, że jesteś tuuuu! - zawyły moje koleżanki.
Wyśmiewały Petera. Nauczyły się tego ode mnie – jako że chłopak miał na nazwisko Mercy. Odruchowo się zaśmiałam. Nad tym też nie panowałam – cieszyłam się, gdy nie było mi do śmiechu, zachowywałam się jak szalona, gdy tak naprawdę miałam ochotę na święty spokój...
Byłam dwulicowym, złym człowiekiem. Przy znajomych nigdy nie miałam okazji pokazać siebie. Zachowywałam się niczym przywódczynie elity z amerykańskich filmów. Wredna, szalona, obdarzona darem ciętej riposty. Gdy byłam sama, stawałam się przeciwieństwem.
Sama siebie nie znałam.

Rozdział 1
Dzień jak co dzień?

Leżałam na łóżku ze słuchawkami w uszach. Słuchałam Kings of Leon, The Kooks, Paramore. Utożsamiałam się ze słowami piosenek, jak zwykle rozmyślając przed zaśnięciem. Myślałam o Benie, którego znów będę jutro przytulać z obowiązku. Peterze, który patrząc na nas, siedzących na ławce, jak zwykle o coś się potknie, zatrzyma się i odwróci, popatrzy z bólem i złością... a ja będę się śmiać. Chyba byłam nienormalna. Coraz częściej odkrywałam prawdziwą stronę swojego chłopaka – prostaka, idiotę, niepotrafiącego dbać o siebie kretyna. Co do tych pierwszych dwóch cech, które wymieniłam, być może to ja miałam na niego zły wpływ.
W końcu zasnęłam.
Obudziłam się rano. Sobota. W końcu mogłam chwilę poleżeć, zanim spotkam się z koleżankami. Susan pewnie jak zwykle nakręci mnie na wymyślanie żartów o Peterze i jego koledze, Michaelu. Westchnęłam i wstałam.
Godzina dziewiąta. Czekała na mnie wiadomość w telefonie. Jakiś nieznany numer.
„Drewno XDDD”
Jej, o co znowu chodzi? To przydomek zarezerwowany tylko dla Petera, który sama wymyśliłam, a właściwie pomógł mi Ben.
„Kto pisze?”
Zeszłam z telefonem na dół. Przygotowałam sobie jakieś płatki. Jadłam, gdy otrzymałam kolejnego SMSa.
„Peter. Chciałbym się z tobą pogodzić. Nie chcę mieć wrogów.”
Faktycznie, jego numer skasowałam już dawno. Nie chciałam patrzeć na jego imię podczas przeglądania spisu kontaktów. Odpisywałam. Ogarnął mnie gniew. A więc tak zaczyna rozmowę, a potem ma zamiar się ze mną godzić? Zamierzałam odpisać coś maksymalnie wrednego i dobitnego, gdy komórka wpadła mi do płatków.
- O nie –mruknęłam.
Kolejny zepsuty telefon. Świetnie! Postanowiłam poczekać, wystawiłam go na słońce. Wzięłam jakąś starą cegłę z szafki, włożyłam kartę. Złość minęła i pomyślałam, że chętnie odpiszę miło... Ale oczywiście nie miałam już numeru. A niech to! Potraktuje to jako zignorowanie go i odmowę. A w szkole nie rozmawialiśmy od dawna, chyba że dokuczliwie. Poza tym Ben chyba mnie zabije, jeśli zobaczy mnie rozmawiającego z dawnym przyjacielem.
Przyszła wiadomość! Rzuciłam się do telefonu z nadzieją.
„Hej, Anne. A więc w pizzerii o 14? Zgadnij, kogo jeszcze zaprosiłam! Oczywiście Bertę i Natalie, ale też Bena! Susan”
O, matko. Liczyłam na trochę czasu spędzonego z koleżankami. Mogłabym im opowiedzieć o Peterze i poprosić o numer pod pretekstem odpisania czegoś wrednego. Ale nie, przy Benie nie mam na to szans. Przejrzy mnie, poza tym za napisanie pobije Petera. Zawsze sprzeciwiałam się , przemocy, a mój chłopak był jej miłośnikiem. Jedynym wyjątkiem byłam ja, Susan, Berta i Natalie. Inni obrywali, gdy tylko mu się coś nie spodobało – ale nie wiedziałam o tym wcześniej. Usiłowałam z nim o tym gadać, ale stwierdził, że "rozmowy w celu wyjaśnienia konfliktu to przeżytek".
„Jasne! Do zobaczenia.”
Umyłam włosy rozjaśniającym szamponem – zawsze były ani jasne, ani ciemne, co niesamowicie mnie denerwowało. Zawsze byłam pomiędzy – ani ładna, ani brzydka, ani chuda, ani gruba... Czy to nie jest właśnie przeciętność? Na razie nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać. Wyszłam z prysznica. Osuszyłam, wystylizowałam włosy (mimo największych starań i tak pojedyncze kosmyki niemiłosiernie sterczały). Ubrałam się.
Była dopiero dwunasta. Pizzeria znajdowała się blisko mojego domu. Weszłam więc na AIM. Susan była zalogowana. Szybko wysłałam wiadomość.
Antiseptic: Zgadnij, kto dziś do mnie napisał.
Sagacious: Hmm, babcia nauczyła się pisać wiadomości tekstowe?
Antiseptic: Bardzo śmieszne. Tak się składa, że Drewno.
Sagacious: LOL, co chciał?
Antiseptic: Pogodzić się. Miałam zamiar napisać coś wrednego, ale telefon wpadł mi do płatków : |
Sagacious: Hahahahha, to w twoim stylu, wariatko! Nie odpisuj mu, nie jest tego wart, muszę iść, przyszykować się, narka!

Kurczę. Jak zdobyć numer Petera? Na pewno i tak już pomyślał, że mam go gdzieś. Miałam ochotę do niego zadzwonić i wszystko wyjaśnić. Ciekawe, jak zareagowałby na mój wywód o tym, że czuję się, jakby w moim ciele mieszkały dwie osoby. Jego AIM też wykasowałam. Matko, jaka ze mnie idiotka. Wyłączyłam laptopa i chwilę poczytałam książkę.
Dotarłam do pizzerii w dziesięć minut. Czekali już tam na mnie Ben i przyjaciółki. Chłopak pocałował mnie na powitanie w policzek – jak na urodzinach ciotki. Susan, Berta i Natalie uściskały mnie serdecznie. Złożyliśmy zamówienie i rozpoczęliśmy rozmowę. Dziewczyny jak zwykle gadały jak najęte – ze mną włącznie. Ben rzadko się odzywał, a jeśli już, to żeby opowiedzieć jakiś głupi żart. Gdy byliśmy w połowie jedzenia, wstał i zapytał:
- Anne, możemy pogadać w cztery oczy?
- Jasne – odparłam.
Poszliśmy w kąt pomieszczenia.
- Drewno aż prosi się o porządne lanie – stwierdził. – Patrzy na mnie, jakby chciał mnie zabić wzrokiem. Chyba trzeba go nauczyć posłuszeństwa.
Znałam tę minę. Był już zdeterminowany. Nieważne, jak będę go przekonywać, żeby tego nie robił, nie uda się.
- Ben... nie rób tego... pogadaj z nim, ja mogę to zrobić... – jęczałam.
- Ty miałabyś z nim gadać? Wiem, jaki on jest, zbuntowałby cię przeciwko mnie – oburzył się.
- Nie znasz go, ko... kochanie. Nie jest taki.
- I co wynikłoby z rozmowy z nim? Wiem już wszystko, to widać. Kocha cię. A tylko ja mam do tego prawo.
Poczułam, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Tylko on ma prawo do kochania mnie? Co on wygadywał?
- Ben, nie masz prawa tak mówić. Nie jestem twoją własnością.
- A więc cieszysz się z jego uczuć względem ciebie. Cóż... chyba czas na mnie. Przemyśl to – fuknął i wyszedł.
Tak, na pewno o tym pomyślę.. Może aż zbyt intensywnie, znając mnie. Jedno było pewne: czas na rozmowę z Peterem. Najlepiej w prawdziwym życiu, nie przez AIM i SMSy.




foda-se - 03.02.2010 20:35

  ogolnie dziwnie mi sie czyta z tymi zagranicznymi imionami, ale musze przyznac, ze opowiadanie ciekawe, bede zagladac =D



Antonina - 04.02.2010 07:07

  wspaniale, cudne, niesmaowite - juz ci pisalam na gadulcu.



moissonneuse - 04.02.2010 16:22

  Rozdział 2
Luke powodem?

Obudziłam się ze słuchawkami w uszach. Chwilę posłuchałam piosenki, która akurat leciała w Bitelsowym radiu, po czym wstałam i skierowałam się do łazienki. Doprowadziłam się do porządku, tego dnia decydując się na kręcone włosy. Zjadłam śniadanie, cały czas rozmyślając o zadaniu, które czekało mnie dzisiejszego dnia. Spotkanie z Peterem i wyjaśnienie, dlaczego tak zawistnie spogląda na Bena. Miałam tylko nadzieję, ze powodem nie byłam ja: przecież chłopak nigdy nic do mnie nie czuł, najwyżej ja do niego, i to przez długi czas. Zapewne chodziło o coś innego albo miał pretensje do Bena, ze nie jest już moim przyjacielem.
Nie było czasu na rozmyślania, ponieważ tego dnia wstałam wyjątkowo późno – o dwunastej, a Peter zawsze po trzynastej trzydzieści ćwiczył grę na skrzypcach i nie należało mu przeszkadzać.
Wyszłam więc z domu, patrząc na liście spadające z drzew. Listopad – piękny miesiąc, jeden z moich ulubionych, kiedy to razem z Susan, Bertą i Natalie robiłyśmy bukieciki z liści i dawałyśmy je najmniej atrakcyjnym chłopakom, mówiąc: „Jedyny bukiecik, który wręczysz lub dostaniesz w życiu”. Podłe.
Zanim się obejrzałam, znajdowałam się przy domofonie. Zadzwoniłam na numer mieszkania 30.
- Tak? – zapytał jakiś kobiecy głos, zapewne jego mama.
- Dzień dobry, tu Anne River. Chciałabym porozmawiać z Peterem.
- Peter zaraz wyjdzie – oznajmiła.
Kilka minut czekałam przed wejściem do klatki. W końcu wyszedł. Wyglądał tak idealnie. Miał blond, rozczochrane włosy, niebieskie oczy i przypadkowo dopasowany strój. Na chwilę odwróciłam wzrok.
- O czym chcesz porozmawiać? – zapytał. Jak zwykle rzeczowy.
- Lepiej nie rozmawiajmy pod klatką. Chodźmy na spacer- zaproponowałam bez cienia uśmiechu.
- Jasne.
Gdy już zaczęliśmy iść, chłopak zaproponował, abyśmy usiedli na huśtawkach. Gdy już zajęliśmy miejsca, rzekłam:
- Peter... dlaczego z taką zawiścią patrzysz na Bena? On uważa, że powinien cię pobić.
Chłopak był najwyraźniej w szoku. Po chwili wykrztusił ze złością:
- Na pewno chcesz wiedzieć, dlaczego?
Kiwnęłam głową. Nieważne, jaki był powód, przyszłam po to, aby go poznać.
- Znasz jego przyjaciela Luke’a? - zapytał.
Ponownie przytaknęłam. Luke był bardzo dobrym znajomym Bena. Często wspólnie urządzali przeróżne imprezy, spędzaliśmy czas w trójkę: ja, Ben i Luke. Wprawdzie ten trzeci ciągle dokuczał mi, że bardzo mu się nie podobam, ale go ignorowałam, taki już był.
- Jeszcze kilka miesięcy temu Luke był moim najlepszym przyjacielem. Zwierzałem mu się z najważniejszych spraw. Ze swoich miłostek, przeżyć, żalów. Zawsze rozumiał, doradzał, i on się zwierzał. Gdy spotkał Bena, zmienił się tak bardzo. Kazał mi być twardzielem, nie mogłem już zasięgnąć u niego rady, bo nazywał mnie mięczakiem. W końcu uznał, że jestem żałosny i na dobre zaprzyjaźnił się z Benem. A teraz zabrał mi przyjaciółkę – w oczach zaszkliły mu się łzy.
- Och, Peter – szepnęłam zszokowana. Nie spodziewałam się zupełnie takiego wyjaśnienia.
- Teraz już wiesz – mruknął. – Idę na lekcje gry.
Zostawił mnie samą, pełną niedowierzania, zaskoczenia, bujającą się delikatnie na huśtawce.
W domu mama zmusiła mnie do zjedzenia obiadu, mimo że wcale nie miałam apetytu. Tak naprawdę to chciałam się rozpłakać. W głębi duszy wiedziałam, że Ben byłby do czegoś takiego zdolny, ale nie chciałam w to wierzyć. Wyjątkowo nie pomogło mi nawet półgodzinne słuchanie muzyki: nadal miałam totalny mętlik w głowie i nie wiedziałam, co zrobić. Postanowiłam powiedzieć o tym Natalie. Ona jako jedyna nie wygada tego Benowi i Luke’owi. Chociaż i tak prędzej czy później będę musiała o tym pogadać z Lukiem – albo z moim chłopakiem.
Dziewczyna odebrała po kilku sygnałach.
- Annie? Heeeeeeeej! – jak zwykle powitała mnie, przeciągając samogłoski.
- Hej... – mruknęłam.
-Coś nie tak? – zapytała, zaniepokojona.
Wtedy wszystko jej opowiedziałam. Słuchała tego w milczeniu.
- Co o tym myślisz? – zapytałam.
- Nie wierz temu głupiemu drewnu. Pewnie wymyślił to na poczekaniu, aby zrobiło ci się przykro – stwierdziła. – Ewentualnie pogadaj o tym ze swoim chłopakiem.
-Żartujesz? – zapytałam. – Nieważne, czy to zmyślił, czy nie, Ben go pobije.
- Moim zdaniem naprawdę na to zasługuje. Za to, jak kiedyś cię olał, prosząc, abyście byli tylko przyjaciółmi, nazywając cię przeciętną.
- Nic nie usprawiedliwia przemocy, Natalie – syknęłam.
- Od kiedy jesteś taka poważna i rozsądna? Annie, daj chłopakowi to, na co zasłużył! – mruknęła i rzuciła słuchawką.
A więc z nią się nie dogadam. Z Susan i Bertą byłoby jeszcze gorzej: nie miałam nawet chęci próbować, syzyfowa praca.
Zadzwoniłam więc do Luke’a.
- Czego chcesz, Bannie? – zapytał drwiąco.
- Przyjaźniłeś się kiedyś z Pete... Drewnem? – zapytałam, przechodząc od razu do rzeczy.
- Nie chcę o tym gadać – odparł szorstko i się rozłączył.
To utwierdziło mnie w przekonaniu, że moje podejrzenia i zwierzenie Petera okazały się prawdziwe. Tak bardzo mu współczułam. Jak to jest: zostać opuszczonym przez najlepszego przyjaciela, a potem przyjaciółkę? Teraz miał tylko Michaela, a ten nie wyróżniał się zbytnio inteligencją. Luke zmienił się pod wpływem mojego chłopaka? Chyba aż nazbyt, nawet Ben nie zachowywał się tak chamsko i wrednie. Chociaż, chodziłam z nim dopiero od miesiąca i nigdy nie miałam okazji zaobserwować, jaki jest przy kolegach.
Och, nie, z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu przeznaczony specjalnie dla Bena. Nie odebrałam, po czym wysłałam mu wiadomość:
„Porozmawiamy jutro w szkole. Teraz nie mogę odebrać. Kocham Cię, Annie.”
Kolejne kłamstwo na moim koncie. Po prostu miałam za duży mętlik w głowie, aby z kimkolwiek rozmawiać. Przygotowałam się więc do szkoły i wieczorem położyłam się spać przy dźwiękach Bitelsowego radia. Czułam ogromne zdezorientowanie. Miałam ochotę zwyczajnie wypłakać się w poduszkę. W końcu zasnęłam.




foda-se - 04.02.2010 17:35

  hmhmhm. w sumie takie to troche przypominajace nastolatkowe romansidlo, ale rozumiem, ze taki byl twoj zamiar a ja jestem za stara;p nie mniej jednak czyta sie lekko i przyjemnie, wiec to dobre opowiadanie na relaks



Antonina - 05.02.2010 07:02

  Boze, zdziwila mnie ilosc tekstu, bo prawde mowiac nie lubie czytac dluuugich opowiadanek. na szczescie pocieszylam sie tym, ze czytalam czesc na gadu.

fajne ogolem.



Iminashi - 05.02.2010 07:29

  jestem strasznie oporna jeśli chodzi o czytanie, ale prolog był fajny więc się zmobilizowałam ;D
opowiadanie jest bardzo przyjemne i lekkie do czytania
czekam na następny rodział ^ ^



Miwako - 05.02.2010 13:43

  Tekst nie jest ani za krótki ani za długi, bardzo fajny pomysł, i rzeczywiście, szkoda go...
Czyta się przyjemnie, tekst nie jest skomplikowany.
czekam na dalsze losy ^^



Searle - 05.02.2010 13:44

  Fajnie się czyta. Wciągnęłam się :)



Simona - 05.02.2010 16:17

  Interesujące. Pierwszy raz przeczytałam tekst w rubryce "Twórczość pisania...", bo zazwyczaj mi się nie chce. Mam takie dziwne wrażenie, że w tym opowiadaniu jest jakaś cząstka ciebie i że piszesz to od siebie. Nie wiem dlaczego mam takie uczucie :D. W każdym razie jest fajnie, powinnam siebie podziwiać za to, że wciągnęłam się do tego działu. Życzę powodzenia! ;))



Anabell - 05.02.2010 16:28

  Fajno. Podoba mi się. Jak na razie. Mimo że znawczynią nie jestem to odwaliłaś kawał dobrej roboty. Pozdro



moissonneuse - 05.02.2010 16:56

  Dwa rodziały naraz, bo są dość króciuchne.

Rozdział 3
Nie tylko Luke się zmienił?

Obudziłam się – był poniedziałek. Szósta rano, a więc czas wstać i doprowadzić się do porządku. Nienawidziłam tej porannej krzątaniny – gdzie jest mój tusz do rzęs, a gdzie prostownica, puder, podkład? Gdy nie było szkoły, mogłam przygotowywać się w spokoju. Nie mogłam znaleźć też okularów. W końcu założyłam duże, czarne oprawki, ubrałam się, zjadłam śniadanie, po czym wyruszyłam z domu. Jak zwykle długo czekałam na autobus – wiecznie bałam się, że się spóźnię, a stałam przez pół godziny. Nareszcie dotarłam do szkoły po dwudziestominutowym siedzeniu w autobusie.
Pierwszą lekcją była muzyka – miałam ją wspólnie z Peterem. Zdecydowanie wyróżniał się na naszym tle. Potrafił świetnie grać na flecie, często nauczycielka prosiła go też o zagranie na skrzypcach.
Ben miał na drugą godzinę lekcyjną, więc nie widziałam go na pierwszej przerwie. Natomiast Peter siedział pod ścianą z Michaelem. Rozmawiali i wygłupiali się, jak zwykle. Tylko te ich wygłupy były o wiele inteligentniejsze niż moje i moich koleżanek. Nie polegały na wyśmiewaniu innych i knuciu, jak dokuczyć Peterowi. Właśnie rozmawiałam z Natalie, która też chodziła na muzykę na tej lekcji.
- Naprawdę nie powinnaś mu wierzyć. To twój były przyjaciel, a Ben jest twoim chłopakiem! – stwierdziła Natalie.
W głębi duszy wiedziałam, że tak właśnie postąpiłaby osoba o niezbyt skomplikowanym umyśle. Zdecydowałaby, komu wierzyć, wyłącznie na podstawie wspólnych relacji. Jednak ja nie miałam zamiaru.
- Słuchaj, dzwoniłam do Luke’a i szorstko odpowiedział, że nie chce o tym gadać. Czy to ci nic nie mówi? – zapytałam.
- A kiedy on nie mówi szorstko? Poza tym, nigdy nie chce z tobą rozmawiać. Po prostu cię nie lubi, Anne – odparła Natalie.
- Mam wrażenie, że moje przeczucia mnie nie mylą, uwierz mi.
Zadźwięczał dzwonek na lekcję. Gdy weszliśmy do sali, zajęliśmy wyznaczone miejsca. Peter jak zwykle siedział przede mną, mogłam więc obserwować jego piękne, lśniące blond włosy i słyszeć jego oddech. Sprawiało mi to przyjemność, mimo że wcale nie powinno.
- Jak wiecie, dziś jest dzień zaliczenia dowolnej piosenki na flecie – rzekła nauczycielka z uśmiechem.
Wzięłam głęboki wdech. zupełnie o tym zapomniałam! Doskonale. Podniosłam rękę.
- Zapomniałam o tym, panno Flow – przyznałam się.
- W takim razie otrzymujesz ocenę niedostateczną, przykro mi, Anne.
Peter odwrócił się i dziwnie na mnie spojrzał.
- Ty się nie przygotowałaś? – rzekł ze zdziwieniem. – Ty? Nie wierzę.
Faktycznie, muzyka była jednym z moich ulubionych przedmiotów. Wiecznie przygotowana, dobrze grałam na flecie. Trudno, po prostu moją głowę zaprzątało tyle spraw, że o tej zapomniałam. Rodzice zrozumieją, nie ma się czym przejmować – w zasadzie to czasem wydawało mi się, że zapomnieli, że istnieję.
- Jako pierwszy zaprezentuje nam piosenkę Peter Mercy – oznajmiła panna Flow, co nie zdziwiło nikogo.
Peter wstał. W dłoni trzymał swój piękny, drogi flet. Za chwilę jak zwykle sprawi, że wszyscy ucichną i skupią się na pięknym brzmieniu instrumentu.
- A więc, chłopcze, jaki jest tytuł piosenki? – zapytała nauczycielka.
- Skomponowałem ją sam. Nazywa się „Gdzie są moi przyjaciele?” – odpowiedział chłopak, patrząc prosto na mnie.
Zaczął grać. Melodia była piękna. Wszyscy przestali rozmawiać w ułamku sekundy. Poczułam, że zamykam oczy i oddaję się brzmieniu fletu. Zamknęłam oczy. Tak prosty instrument , to niemożliwe, że można było grać na nim i z precyzją, i niesamowicie pięknie.
- Hahaha, niech lepiej zagra Duffy – Mercy, co nie Anne? – zaśmiała się Natalie, gdy już skończył.
- Jasne, to pasowałoby najbardziej – uśmiechnęłam się szyderczo.
Znów nad sobą nie panowałam i zobaczyłam, jak Peter kręci głową z niedowierzaniem.
Po lekcji poszłam na główny korytarz i spotkałam Bena oraz Luke’a. Przytuliłam swojego chłopaka i rozmawialiśmy swobodnie przez chwilę. Po chwili jednak wtrącił się Luke, pytając:
- Anne, dlaczego zadzwoniłaś do mnie z pytaniem, czy kiedyś przyjaźniłem się z Drewnem?
- Bo tak mi powiedział i ... podobno Ben was rozdzielił.
- To nieprawda, Annie! – oburzył się mój chłopak i pogłaskał mnie po policzku. – Gdy spotkałem Luke’a, od razu się dogadaliśmy. Jednak nigdy nie kazałem mu porzucić dawnych przyjaciół. Nie potrafiłbym tego zrobić, bo wiem, jak czułbym się, gdyby ktoś kazał mi zacząć obrażać Luke’a. Po prostu chłopak zmądrzał, zobaczył, że Peter to zwykły dzieciak, który z niczym nie umie sobie poradzić.
Jego słowa brzmiały w miarę sensownie. A więc nie kazał Luke’owi przestać przyjaźnić się z Peterem. Kamień spadł mi z serca.
- Annie, proszę cię, wytłumacz mu to. Ja nie jestem w stanie z nim rozmawiać, od razu stracę nad sobą panowanie, gdy zobaczę, jak się krzywi.
- Jasne – zgodziłam się.
Już na następnej przerwie, przed matematyką, którą miałam tuż obok Petera, podeszłam do jego klasy. Drogę zastąpił mi jednak Michael. Miał surową minę, wyglądał na złego.
- Czego chcesz? – zapytał.
- Tylko porozmawiać z Peterem – odparłam bez cienia uśmiechu.
- Jeśli zamierzasz mu znów dokuczać i się kłócić, to zdecydowanie nie pozwalam ci na to, koleżanko.
- Muszę mu coś koniecznie wyjaśnić. To sprawa życia i śmierci, Michael. Wiem, że się nie lubimy, ale to naprawdę ważne – wytłumaczyłam.
W końcu odsunął się na bok. Peter jak zwykle słuchał muzyki. Przystanęłam koło niego i przeszłam do rzeczy.
- Wstań, muszę ci coś wyjaśnić.
Posłuchał mnie i zapytał, o co chodzi. Powtórzyłam wszystko, co godzinę wcześniej oznajmił mi Ben. Wyraz twarzy Petera ciągle się zmieniał. W chwili, gdy skończyłam swój wywód, widniało na niej tylko niedowierzanie, złość i irytacja.
- Uwierzyłaś mu? – zapytał z politowaniem. – Czy to nie przez niego już mnie nie lubisz, Anne? To on wbił ci do głowy, że jestem nic niewartą drewnianą kłodą. Z Lukiem było tak samo, jestem pewien. Nie tylko on się zmienił pod wpływem tego orangutana, Annie. Nie tylko on.
W końcu odszedł. Nie wierzyłam własnym uszom. Wersje Bena i Petera narobiły mi mętliku w głowie. Nie mogłam już myśleć logicznie. Na francuskim popisałam się, przedstawiając koleżankę z ławki: „Il a six ans” (On ma sześć lat) zamiast „Elle a seize ans” (Ona ma szesnaście lat). Michael, z którym miałam tę lekcję, długo się ze mnie śmiał – w końcu dostał uwagę.
Zawstydzona spuściłam głowę i zwróciłam uwagę na dziwny napis na grzejniku. Co? Czy tu jest napisane „Kocham Petera Mercy? Peter zadzwoń.” Pod tym napisem podany był jakiś numer. Miałam wrażenie, że go znam. Wstukałam go dyskretnie w książkę telefoniczną. Wyskoczył mi błąd.
Ten numer jest już zapisany pod nazwą Susan.

Rozdział 4
Luke zakochany? Pff, niemożliwe!

Już następnego dnia pokazałam Susan dziwny napis na grzejniku i zapytałam, czy to jej robota. Okazało się, że nie miała o tym pojęcia.
- Na pewno tego jeszcze nie widział, bo nie zadzwonił – rzekła ze śmiechem.
Zaczęłyśmy śmiać się z komizmu sytuacji. Tylko największy idiota mógłby zrobić coś takiego.
- Dziewczynki, znalazłyście tę torebkę czy nie? – zapytała nauczycielka.
- Nie, proszę pani. Musiałam zostawić ją w innej sali – odparła Susan i wyszłyśmy z pomieszczenia.
Peter i kilkanaście innych osób miało tam mieć lekcję niemieckiego. Każdy miał indywidualny plan, więc na każdej lekcji było możliwe poznanie wszystkich klas pierwszych.
- Czego tam szukałyście? – zapytała Julie z jego klasy. Lubiłam ją, nawet bardzo, mimo że była jedną z dziewczynek zakochanych w Peterze, które prawie go nie znały.
- Ktoś zrobił Susan głupi żart i napisał na grzejniku, że kocha Petera. To oczywiście nieprawda, na wypadek gdyby ktoś pytał. Musimy już iść, to koniec naszych lekcji – rzekłam.
- Jasne. Ciekawe, kto to. Do zobaczenia – odparła Julie z uśmiechem.
Susan mieszkała bardzo blisko mnie, dlatego wracałyśmy do domu. Nasze miasteczko było małe i każdy się znał. Plotki też szybko się rozchodziły. Miałam nadzieję, że w razie, gdyby ktoś zobaczył ten napis, Julie powie, że to tylko głupi żart.
- Annie, nie sądzę, że powie prawdę. Wiem, że ją lubisz, ale wiecznie szuka sensacji. Zupełnie jak... ty – powiedziała dziewczyna z zakłopotaniem.
- Ja szukam sensacji? – zdziwiłam się.
- Tak. Pamiętasz, jak dzwoniłaś do Petera na domofon i pytałaś go, czy zamawiał drewno do kominka albo rozpuściłaś plotkę, że zakochał się w drugoklasistce, która potem się z niego naśmiewała? – zapytała.
Spuściłam głowę.
- Nie chcę o tym rozmawiać, Suz. Zastanówmy się lepiej, kto to.
- Ja dobrze wiem – odparła, niezmiernie mnie zaskakując. – Wszędzie rozpoznam ten charakter pisma.
- A więc... kto to, Susan? Możesz mi powiedzieć – próbowałam ją przekonać.
- Nie, Anne. Od razu pójdziesz do niego i będziesz się z niego naśmiewać, bo on cię nie lubi... – koleżanka zasłoniła usta dłonią.
O matko, Luke, który napisał do Suz żartobliwy liścik z zaproszeniem na randkę. Znając go, zapewne chodziło mu tylko o śliczną twarzyczkę dziewczyny. Był taki powierzchowny. Ja nie podobałam się mu, dlatego nie miał nawet ochoty zawierać ze mną znajomości: od razu uznał, że jestem nudna i beznadziejna. Nic dziwnego, że Susan odrzuciła jego propozycję. Teraz zapewne mści się jednocześnie na niej i Peterze. To miało sens, poza tym chłopak był zdolny do wszystkiego. Tylko w przeciwieństwie do mnie, był taki cały czas.
- Wracając do tego, że szukam sensacji i tej drugoklasistki. Przeprosiłam go za to, ale nie odpisał – odparłam chłodno.
- A ty byś odpisała na SMSowe przeprosiny? – zaśmiała się Suz.
Milczałam.
Gdy wróciłam do domu, czekał na mnie obiad i kartka od mamy. Napisała, że razem z tatą pojechali do przyjaciółki. Mieli wrócić około dwudziestej drugiej. Cały dom był do mojej dyspozycji. Kochałam przebywać w nim sama: lubiłam ciszę, która pozwalała na przemyślenia, pisanie pamiętnika, opowiadań. Nienawidziłam natomiast rozmów rodziców, którzy skarżyli się, że znów nie posprzątałam, przyszedł kosmiczny rachunek za mój telefon...
Weszłam na AIM i ustawiłam opis: Sama w domu!.Po chwili napisał do mnie Ben.
Sportif: O, kochanie, mogę wpaść?
Antiseptic: Nie dziś, serio. Mam tyle nauki... weszłam tylko po to, aby cię o coś spytać.
Sportif: ?
Antiseptic: Czy Luke napisał na grzejniku to coś z Suz i Drewnem?
Sportif: Mhm, to był on. Zrobił to chyba ze zrezygnowania i przygnębienia, że Susan odrzuciła jego propozycję randki. Wiesz, że jest przekonany, że jest inna?
Antiseptic: Znając Luke’a, pewnie chodzi o to, że jest ładniejsza od reszty. : |
Sportif: Jemu naprawdę nie chodzi o jej twarz. Po prostu chce ją poznać. Gdy o niej mówi, nie jest już taki zimny.
Antiseptic: Wiem, że chcesz pomóc mu zdobyć najładniejszą dziewczynę klas pierwszych, ale daruj sobie, Ben.
Antiseptic jest niedostępna.
Tak naprawdę to nie miałam nic do nauki. Włożyłam do uszu słuchawki i przeczytałam wpis ze swojego pamiętnika przed tygodnia.
Drogi Pamiętniku,
Dziwnie się czuję. Dziś miałam biologię, jak zwykle z Peterem. Kroiliśmy żaby – ohyda. Tyle że stwierdziłam, że on bardzo mi tę żabę przypomina. Zaczęłam wyliczać podobieństwa, tak, wiem, żałosne, tyle że po chwili śmiała się z niego cała klasa, a on miał taką smutną minę... Czułam satysfakcję, a teraz wyłącznie wyrzuty sumienia. Po szkole...

W tym momencie przerwałam lekturę i zrozumiałam, że Suz miała zupełną rację. Szukałam sensacji, chciałam być w centrum uwagi, bo to takie straszne stać z boku i patrzeć na innych pławiących się w słońcu. Wszystkie te sensacje budziłam, obrażając kogoś, zwykle Petera, albo rozpuszczając plotki. Dopiero później czułam, jak źle postąpiłam...

Cytat:
Mam takie dziwne wrażenie, że w tym opowiadaniu jest jakaś cząstka ciebie i że piszesz to od siebie. Nie wiem dlaczego mam takie uczucie :D. Dokładnie.



Miwako - 05.02.2010 19:55

  Świetne, super, że dajesz tak często rozdziały! <3



moissonneuse - 05.02.2010 21:41

  Taa, jutro zabieram się za piąty, i dziękuję. ; )



moissonneuse - 06.02.2010 22:41

  Rozdział 5
Zwykły jesienny spacer?

- Ach, pani Celeste, boli mnie brzuch, głowa i mam nudności – rzekłam niewinnym głosikiem.
Znajdowałam się w gabinecie szkolnej pielęgniarki. Przed chwilą weszłam tu, aby udawać, że źle się czuję. Na pierwszej lekcji wcale nie mogłam się skupić i postanowiłam, że przydałby mi się spacer, taki z prawdziwego zdarzenia. Oby tylko nikt mnie nie zobaczył – ale tym będę martwić się później.
- Widzę, że faktycznie nie wyglądasz najlepiej – odparła z niepokojem. – Idź do domu, dziecino. Nie będziemy cię przecież trzymać na siłę w takim stanie. Wychowawca zwolni cię z lekcji.
Zdziwiłam się, że tak gładko poszło. W gimnazjum, do którego jeszcze niedawno chodziłam, kazano by mi wziąć lekarstwo na ból głowy i tabletkę, po czym wracać na lekcje. Najwyraźniej tutaj było inaczej – nigdy wcześniej nie miałam problemów z samopoczuciem, dlatego nawet nie weszłam do tego gabinetu.
Ubrałam się w lekką, jesienną kurtkę, zmieniłam buty i wyszłam przez drzwi frontowe. Poczułam przypływ świeżego powietrza i uśmiechnęłam się. Wybrałam już trasę swojego spaceru. Być może miasteczko, w którym mieszkałam, było małe, ale nie brakowało w nim pięknych widoków – zwłaszcza alejek obsypanych różnokolorowymi liśćmi oraz parku z fontanną, a także drzewami o pięknych, różnorodnych barwach. Można było godzinami w osamotnieniu podziwiać oryginalne piękno tych miejsc, słuchać spokojnej muzyki i zastanawiać się nad sobą. Zdawałam sobie sprawę, że każdy, kto obserwuje z boku moje zachowanie, jest przekonany, że słucham żałosnych gwiazdek jednego sezonu, którym wydaje się, że podbiją świat. Sama byłam taka – nie zdawałam sobie sprawy, że jestem tylko człowiekiem, a ich są miliardy. Każdy, kto mnie znał, powiedziałby, że jestem pusta, płytka, a także wydaje mi się, że mogę traktować innych jak gorszych.
Szłam wolno i spokojnie. Słuchałam pięknych kompozycji. Oto uczucia, których nigdy nie zaznałam. Prawdziwa miłość, samoakceptacja. Przyjaźń znałam ze wspomnień gimnazjalnych, kiedy to zawsze trzymałam się z Peterem. Wspólnie broniliśmy się przed atakami ze strony słabszych w nauce, którzy zazdrościli nam wyników. Przetrwaliśmy ataki w stylu „cudowna przyjaźń damsko-męska, och, to takie słodkie”. Teraz zapewne sama wyśmiewałabym osoby mające takie relacje. Przypomniała mi się rozmowa z Peterem na AIM, którą odbyliśmy we wrześniu. Była krótka, ostra. Zarzucał mi, że wraz ze zmianą szkoły sama przeszłam metamorfozę na gorsze. Wówczas kazałam mu dać mi spokój, bo, cytuję, „kiedyś byłam szarą myszką, która rozpaczliwie pragnęła uwagi kogoś innego prócz ciebie”. Zablokowałam go i usunęłam z listy.
Usiadłam przy fontannie i wyjęłam pamiętnik z torby. Nie byłam pewna, czy patrzeć na wpis z czerwca. Mimo to przemogłam się i postanowiłam go przeczytać.
Pamiętniku!
Dzisiaj odbyła się ceremonia rozdania świadectw. Wstałam tak późno, że nie miałam nawet czasu umyć włosów. Zaszedł po mnie Peter i droczyliśmy się, kto lepiej uczył się w tym roku. Zawsze pogłębialiśmy wiedzę razem, jesteśmy też tak samo uzdolnieni, dlatego wyszło na to, że tak samo. Występowałam jako narrator w końcoworocznym przedstawieniu, a Peter grał niegrzecznego ucznia. Jest niesamowitym aktorem! Rozśmieszył wszystkich do łez. Jestem z niego dumna. A teraz muszę kończyć, bo ma jakiś problem i prosi mnie o wejście na AIM.

Tak, to była przyjaźń. Byłam mu oddana, gotowa skoczyć za nim w ogień. A potem poznałam Susan, Natalie. Pokazały mi, że światem rządzą silniejsi. Przypomniałam sobie o Benie. Ups – zdenerwuje się, nie uprzedziłam go. Właśnie wysyłałam SMSa z wyjaśnieniami, gdy zauważyłam dwóch chłopaków idących alejką.
To nie byli jacyś chłopacy, tylko Mercy i Michael. Zerknęłam na zegarek, faktycznie, skończyli już lekcje, w dodatku zawsze tędy wracali. Postanowiłam, że przejdę koło nich z obojętną miną, może nawet pogardliwą. Oby mnie nie przejrzeli, nie sądzili, że chodzę po parku i rozmyślam. Wtedy Michael zastąpił mi drogę.
- A ty czemu nie w szkole, River? – zapytał.
- Nie chciało mi się. Wymigałam się, bo strasznie źle się czuję – odparłam.
- Nie wygląda na to, że czujesz się źle, ale to tym lepiej. Wiesz, dlaczego?
Zrobiłam zdziwioną minę. Co on wygadywał?
- Jeśli jeszcze raz skierujesz coś obraźliwego lub zwyczajnie żałosnego w stronę moją, Petera czy naszych przyjaciół, powiemy wychowawcy o tym zdarzeniu. Twoi rodzice...
Wtedy wtrącił się Peter.
- Mike, daj spokój. Chcesz się zniżać do takiego poziomu? Niech obraża nas, ile chce, skoro tak bardzo jej na tym zależy. Idziemy.
Znowu ten mętlik w głowie. Postanowiłam odwiedzić Bertę. Ona naprawdę była chora, ale nie na tyle poważnie, abym nie mogła złożyć jej wizyty. Doszłam w dziesięć minut i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi jej mama i zaprosiła do środka. Weszłam do pokoju Berty.
- Och, Berth – szepnęłam.
- Coś się stało, Annie? Powiedz mi – rzekła.
Opowiedziałam jej o tym, jak urwałam się ze szkoły i spotkałam chłopaków. Gdy przytoczyłam słowa Petera, Berta stwierdziła ze szczerością:
- Na jego miejscu powiedziałabym dokładnie to samo. Michael jest żałosny. Wprawdzie te wszystkie wasze kłótnie też są głupie i dziecinne, ale to już przegięcie.
Patrzyłam tylko na nią w milczeniu. Była taka... idealna. Berta Robson. Niebrzydka, z idealnym chłopakiem, rozsądna, dojrzała, a ostatnia rzecz, którą można było jej zarzucić, to dwulicowość. Jej związek z Clarkiem potrafił przetrwać dystans, jaki ich dzielił. Spotykali się raz na miesiąc, ale za każdym razem było tak, jakby nie widzieli się od lat. Dziwne jak na nastolatków.
- Zastanawiam się, czy związek mój i Bena przetrwałby taką próbę jak twój i Clarka... I wątpię... – westchnęłam.
- Nic o Benie – warknęła Berta. – Wiesz, że go nie lubię. Nawet Michael nie potrafi tak zirytować mnie swoją głupotą.
- Nie mów tak! – oburzyłam się.
- Dobra, dobra, nic nie powiedziałam – odparła Berth.
Po godzinie musiałam już wracać do domu. Oby nie było w nim żadnych gości – w zasadzie to jakaś przyjaciółka rodziców albo ciocia przebywali u nas co drugi dzień.
Miałam wybitnie niegościnny nastrój.



moissonneuse - 07.02.2010 18:15

  Rozdział 6
Nie mam ochoty.

Goście, jak na złość, oczywiście byli. Tym razem ciocia z drugiego końca kraju, która nie widziała mnie od mojego dzieciństwa. Przez dwadzieścia minut wysłuchiwałam więc, jak bardzo się zmieniłam, wyrosłam i wypiękniałam. Zdenerwowana poszłam do pokoju. to by pomyślał, że pięćdziesięcioletnia kobieta może tak człowieka zirytować.
Naturalnie musiałam przepisać lekcje. Zajęło mi to jakąś godzinę. Byłoby szybciej, gdyby nie moje nieprawdopodobne lenistwo. Wspominałam już, jak bardzo opuściłam się w nauce od czasów gimnazjum? Chyba nie. W każdym razie z dawnego geniusza mało już zostało. A przecież zawsze ja i Peter tworzyliśmy zgrany duet kujonów.
Położyłam się na łóżku z zamiarem posłuchania jakiejś spokojnej muzyki. Pewnie jeszcze bardziej się rozleniwię i nawet zdrzemnę. Jednak przypomniałam sobie, że tego dnia w telewizji na kanale czwartym występowała moja dawna przyjaciółka Sophie.
Wyglądała niesamowicie. Modne ubrania, blond włosy (kiedyś była brunetką), makijaż. Jednak uwagę przyciągał jej anielski głos. Pamiętałam, jak kiedyś śpiewała mi piosenki o naszej przyjaźni, miłości do chłopców i innych tematach. Zapewne teraz nawet by mnie nie rozpoznała... Wyglądało na to, że mogłam dopisać kolejną osobę na listę straconych przyjaźni. Przygryzłam dolną wargę, aż pociekła z niej krew. Matko, muszę szybko ją wytrzeć. Pobiegłam do łazienki. W lustrze zobaczyłam, jak bardzo rozczochrane miałam włosy. Trudno, nie chciało mi się nawet ich rozczesać. Patrzyłam tylko na swoją twarz, która pozostawiała tak wiele do życzenia.
Gdy już myślałam, że uda mi się spokojnie poleżeć i posłuchać Yirumy, usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyła mi mama. Usłyszałam: „Witaj, Benie. Anne jest u siebie w pokoju”. Ach, mój chłopak się o mnie troszczył! Przyszedł. Uśmiechnęłam się.
Gdy tylko wszedł, usłyszałam jego zdumiony głos:
- Anne... jak ty wyglądasz! Masz rozczochrane włosy, z wargi leci ci krew....
Kurczę, zupełnie o tym zapomniałam.
- Och, nie sądziłam ze przyjdziesz, wybacz - odpowiedziałam.
- Patrzeć na ciebie nie można. Uczesz się, dobrze? – odparł dziwnym tonem.
Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po szczotkę. Po chwili włosy wyglądały już normalnie.
- Teraz o wiele lepiej. Pozwól więc, że opowiem ci o wydarzeniach dzisiejszego dnia! – obwieścił, jakby miał zamiar właśnie mi powiedzieć, że do szkoły przyleciał statek kosmiczny.
- Mhm.
- Philippe zrobił taką dziwną figurę taneczną na korytarzu! Mówię ci, nie do pobicia. Wszyscy tak na niego patrzyli, zostanie gwiazdą jak ta cała Sophie. Na lekcji Matt rzucił telefonem o ścianę, bo dowiedział się, że dostał kolejną jedynkę z niemca. A ja po apelu wykrzywiłem obręcz na sali gimnastycznej. Który wyczyn najlepszy, co?
- Słucham? – zdziwiłam się.
Właściwie to prawie go nie słuchałam. Słyszałam tylko wzmiankę o jakimś Philu, Mattcie i obręczy. Hmm... Phil i Matt wykrzywili obręcz?
- Muszą być prawdziwymi idiotami, żeby wykrzywić obręcz. Philippe i Matt nigdy nie grzeszyli inteligencją – odezwałam się błyskotliwie.
- Co proszę?! Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? Co się z tobą dzieje, zwykle to ty tyle mówisz, poza tym jesteś dobrym słuchaczem – wypalił.
- Oj, Ben, nie mam ochoty dziś rozmawiać – wykręciłam się. – Dziwnie się czuję i... w ogóle.
- To ja nie przeszkadzam – wykrztusił i wyszedł.
Dobra, trochę przesadziłam. Wyglądało na to, że wcale go nie zrozumiałam, ale kto chciałby słuchać nędznych historyjek o życiu jego beznadziejnej klasy? Moim zdaniem nikt. Poza tym ta jego ekscytacja była trochę żałosna.
Następnego dnia w szkole Ben był nieobecny. Było strasznie zimno jak na październik. Założyłam nawet swój sweterek w modną panterkę. Musiałam być ubrana bez zarzutu, aby pasować do Susan, Berty i Natalie. Zaniepokojona wyjęłam z torebki swój nowoczesny telefon i wysłałam SMSa do Bena.
„Dlaczego nie ma cię w szkole? Annie”
Zadźwięczał dzwonek. Weszliśmy do klasy, w której odbywały się zajęcia chemii. Czułam na sobie wzrok Michaela. Peter jak zwykle na mnie nie patrzył, miał obojętną minę.
Po pięciu minutach nudnej lekcji telefon zawibrował mi w kieszeni. Odruchowo sięgnęłam po komórkę i już zaczęłam czytać, gdy usłyszałam głos nauczyciela:
- Panienko River, zabawa telefonem na lekcji? Nieładnie – podszedł i wyrwał mi przedmiot z ręki.
- Och, jaka wiadomość tekstowa! „Nie chciało mi się iść do szkoły – Ben!”. Może mam to pokazać jego wychowawcy? – pan Summer patrzył na mnie ze złośliwym błyskiem w oku.
Poczułam, że się trzęsę. Przeze mnie Ben będzie miał kłopoty. Och, nie. Nie dość, że wczoraj go zdenerwowałam, to jeszcze dziś...
- Panie Summer, nie ma pan prawa odczytywać prywatnych SMSów uczennic. Może pan zabrać jej komórkę, faktycznie, nie ma prawa używać jej podczas pańskiej lekcji. Jednak przeglądanie jej wiadomości tekstowych jest naruszeniem jej prywatności – usłyszałam wprost z ust... Petera.
Patrzyłam na niego z rozdziawioną buzią. Co on mówił? Przecież byłam dla niego taka niemiła. Dziwne, na jego miejscu skakałabym z radości.
- No dobrze, racja, – mruknął profesor z niezadowoleniem – ale ten telefon zostaje u mnie. Wyłączam go, proszę zobaczyć, nie naruszam niczyjej prywatności!
Prychnęłam. Dlaczego musiał być taki wredny?
- Właściwie, to było całkiem zabawne – zachichotały Susan i Natalie.
Dałam Natalie sójkę w bok. Skrzywiła się.
- No tak, z Anne się nie zadziera, to taka wredna suka – mruknął Michael.
- Co proszę? – odwróciłam się ze złością. – Patrz na siebie, półgłówku.
- Nie jestem półgłówkiem, River. Razem z Peterem od jutra będziemy głównymi redaktorami gazetki szkolnej – przechwalał się.
Och, nie. Już widziałam siebie i Bena w dziale „Doniesienia i Ploteczki”. „Nasza para gimnazjalna ostatnio nie za dobrze się dogaduje.”
- Gratulacje, doprowadzicie gazetkę do widowiskowego upadku – zaśmiałam się.
- Zobaczymy, Anne. Zobaczymy – odezwał się Peter.
- Jeśli ktoś jest półgłówkiem, to chyba twój chłopak – stwierdził Michael.
- Z tym się zgodzę – dodał Peter. – W dodatku z Anne też zrobił półgłówka.
Nie miałam nawet siły, aby się odciąć. Tylko syknęłam.



Searle - 23.04.2010 14:14

  Nadrobiłam.
Bardzo podoba mi się taka jakaś lekkość w Twoim pisaniu, bardzo fajnie to wychodzi.
Lubie to, że więcej jest dialogów niż opisów. Bardzo ładnie przedstawiasz emocje bohaterki, to jej rozdarcie wewnętrzne.

Błędów robisz mało. Mimo to trochę się dopatrzyłam :)
Rozdz. 3:
Cytat:
Wzięłam głęboki wdech. zupełnie o tym zapomniałam Z dużej litery

Cytat:
Poczułam, że zamykam oczy i oddaję się brzmieniu fletu. Zamknęłam oczy. Podobne wyrażenia.

Rozdz. 4:

Cytat:
- Jasne. Ciekawe, kto to. [...]kto to?

Rozdz. 5

Cytat:
To nie byli jacyś chłopacy chłopcy

Chciałam jeszcze nawiązać do rozmów na Aim. Jak się pisze z kimś przez komunikator, to zazwyczaj nie dba się o ortografię i interpunkcję. Częściej wstawia się buźki. A dialogi Twoich bohaterów są zbyt poprawne :)

Czekam na kolejne rozdziały.

@down:
Zawsze w szkole uczono mnie, iż chłopacy to błędna forma. Ale teraz sprawdziłam i cofam :)



Miwako - 23.04.2010 15:12

  @up: ale chłopacy jest poprawne.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • shakyor.htw.pl
  • Dwulicowa - opowiadanie
     
    Copyright Š 2006 MySite. Designed by Web Page Templates