|
|
|
Sen |
Alatáriël - 10.10.2007 09:53
Sen
Sen
Wyobraź sobie, że nagle budzisz się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Otwierasz oczy i... nie możesz się ruszyć. Pomieszczenie jest z kamienia, kamienna posadzka, kamienne ściany. Leżysz na podłodze, choć nie czujesz tego całego chłodu. Chcąc się podnieść, czujesz się tak drętwo, jesteś tak słaby, że po prostu nie dajesz rady. Więc leżysz. Leżysz i patrzysz się w sufit zastanawiając się "gdzie jesteś?". Nagle zdajesz sobie sprawę, że możesz poruszać ręką. Zaraz potem resztą ciała. Wstajesz. Rozglądasz się i dostrzegasz jakieś drzwi. Idziesz tam, otwierasz je i twoim oczom ukazuje się kościół. Z boku jest mała kapliczka. Ale zaraz... tam jest trumna. I przy tej trumnie ktoś siedzi. Przecież to babcia, która umarła kilka tygodni temu! Czy to duch? Czemu ona płacze? Podchodzisz bliżej. W trumnie dostrzegasz martwą... babcię? Przecież ona siedzi przy tej trumnie. Wtedy zaczynasz rozumieć - ona płacze nad swoim ciałem. Ciałem tak schorowanym, tak zabiedzonym jak wtedy na pogrzebie, na którym byłeś. Kiedy choroba pozbawiła ją resztek życia. Zszokowany odwracasz się. Zauważasz, że odbywa się jakaś msza. Na środku stoi trumna, otwarta. Tak, to pogrzeb. Idziesz środkiem mijając zapłakanych ludzi. Dostrzegasz swoją matkę. Płacze. Nikt na ciebie nie zwraca uwagi, nawet ksiądz mówiący coś, co do ciebie i tak nie dociera. Przechodzisz obok trumny. Mimowolnie spoglądasz na... swoje martwe ciało. I wtedy to uderzenie rzeczywistości - przecież ja już nie żyję. To jest MÓJ pogrzeb, to za MNĄ wszyscy płaczą. Nie zobaczę już moich przyjaciół, nie przeżyję już tych wielu rzeczy. Całe życie było przede mną, a teraz...? Nie chcesz tu dłużej zostać. Odwracasz się i wychodzisz z kościoła. Widzisz swoje miasto. Idziesz tak przed siebie, aż trafiasz do domu. Wchodzisz tam i widzisz, że już późno. Nikogo nie ma. Próbujesz czegoś dotknąć, ale tylko przebijasz to ręką, jak hologram, który nie istnieje. Siadasz na krześle i patrzysz na zegarek. Zbliża się północ. Z niecierpliwością czekasz, aż wybije godzina 00:00. I stało się. Odrętwienie na całym ciele, to, co nie pozwalało ci niczego dotknąć zniknęło. Bierzesz do ręki jakiś przedmiot. Jest już o wiele lepiej. Odkładasz go na miejsce i w tym momencie do pokoju wchodzi twoja matka. Szybko wstajesz i cofasz się. Ona podchodzi do okna, ma łzy w oczach, zapewne dlatego, że straciła dziecko. Podchodzisz do niej i chwytasz ją za rękę. Ona poczuła to, odwróciła się, lecz nie mogła cię zobaczyć. Powiedziałeś coś, lecz to się wydało tak odległe, jak echo twojego głosu zasłyszanego gdzieś w oddali. Nie usłyszała cię. Krzyknąłeś "Słyszysz mnie?". Odpowiedziała krótkim "tak". Bariera została przerwana. Mogłeś z nią rozmawiać, mogłeś wyjaśnić jej, że wciąż tu jesteś. Zbliżał się świt. Wyszedłeś z domu i wróciłeś do tego kościoła, co przedtem. Podchodzisz do księdza. Zadajesz mu pytanie... "kiedy odejdę?". Nie wie. Nieco zawiedziony wychodzisz na dwór. Nie czujesz chłodu, nie czujesz niczego. Zauważasz coś, na co wcześniej nie zwróciłeś uwagi. Skrzydła. Jakby przezroczyste... Chcesz odlecieć. Nie chcesz się błąkać w nieskończoność na ziemi. Chcesz wzbić się w powietrze, ale nie możesz. Nie możesz oderwać się od ziemi. Z poczuciem uwięzienia, zrezygnowany odwracasz się. Idziesz... i napotykasz kobietę. Z długimi, czarnymi włosami, w czarnej, nieco poszarpanej sukience. Piękną, a za razem budzącą respekt. Może to przez te oczy? Zimne, puste. Patrzące na ciebie bez żadnego wyrazu. Z kamienną twarzą. Nie odzywa się nic, po prostu wskazuje ruchem ręki, żebyś się rozejrzał. Widzisz bliskich. Bliskich, którzy już nie żyją. Uśmiechają się do ciebie, niektórzy podchodzą, żeby cię przytulić. Tak bardzo za tobą tęsknili. Chcą, żebyś poszedł za nimi. Ufasz im, więc idziesz. Trafiasz do miejsca, gdzie jest wiele osób. Osób, które znałeś i nie znałeś. Wszyscy już nieżyli. Idziesz tak rozglądając się. Widzisz swojego ojca. Kiedy zobaczył cię, uśmiechnął się blado. Powiedział ci tylko, że był wypadek. Podobnie jak z twoim przyjacielem, który też tam jest. Wskazuje ci tylko cmentarz w oddali, grób, ze swoim imieniem i nazwiskiem i jego matkę płaczącą nad nim. Nie wiesz co dalej robić, więc po prostu czekasz. Wtedy wszystko się wyjaśniło. Ta sama dziwna kobieta, wskazywała drogę ludziom. Kiedy tylko tam szly, znikali. Rozpływali się w powietrzu. Nadeszła twoja kolej. Szedłeś tak zastanawiając się, gdzie trafisz. Sąd ostateczny? To, o czym zawsze mówiła biblia? Tego się już nie dowiesz. Zniknąłeś. Zobaczyłeś tylko ciemność, a zaraz potem otworzyłeś oczy leżąc w swoim pokoju, nad ranem, już wiedząc, że to był tylko sen. Choć tak bardzo realny...
To jest tylko opis mojego snu. Moja wizja śmierci. Starałam się opisać to tak, żeby jak najbardziej działała na wyobraźnię. Nie wiem czy wam się spodoba - piszcie co o tym sądzicie.
mery_ann - 12.10.2007 16:42
Rzeczywiście działa na wyobraźnię. Fajne, takie nastrojowe. O ile można określić opowiadanie o śmierci jako "fajne"...
Castaway - 12.10.2007 18:38
Wspaniałe !
vanity - 12.10.2007 19:48
boskie.! po prostu...no brak słów. Al masz wielką wyobraźnię i wielki talent pisarki.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|