|
|
|
Dziewczyna z Autobusu |
Keisy - 04.09.2005 17:55
Dziewczyna z Autobusu
Na innych forach tematycznych nie palą się do komentowania. Mam nadzieje, że tutaj jest inaczej.
Dziewczyna z Autobusu by Keisy
Pierwszy raz zobaczyłem ją chyba kiedy miałem sześć lat. Wtedy też po raz pierwszy jechałem autobusem, z mamą pod ręką. Mieliśmy do przejechania chyba trzy przystanki. Nie pamiętam czemu akurat tego dnia musieliśmy wracać do domu autobusem... może samochód nam się zepsuł. Tak czy siak, byłem bardzo podekscytowany tą jazdą. Gdy widziałem tych ludzi stojących przy wyjściu, uśmiechałem się do nich, oni jednak albo na mnie łypali albo pytali wzrokiem co się stało. Poczułem lekki dyskomfort. Czyżby nie było nikogo tutaj radosnego? Wtedy też ujrzałem ją. Siedziała na krześle patrząc się w okno. Wyglądała na zamyśloną. Ubrana była z jasno-zielony skafander przeciwdeszczowy. Nic dziwnego. Była wtedy burzliwa jesień. Nawet tego dnia padało. Miała bardzo jasne włosy, związane w luźny kok. Duże szare oczy przyciągały spojrzenie. Musiała mieć jakieś szesnaście lat, jednak dla małego chłopca była to dorosła Pani. Wpatrywałem się na nią przez dłuższy czas. Ona chyba to poczuła, bo odwróciła się od okna i skierowała swój wzrok na mnie. Przestraszyłem się. Coś w tych szarych oczach było przerażającego... Jakby miała za chwilę na mnie krzyknąć. Nagle, oczy złagodniały, a ona uśmiechnęła się do mnie. Przerażenie zaczęło mnie powoli opuszczać i ja sam... uśmiechnąłem się. Wtedy mama pociągnęła mnie za rękę i wysiedliśmy. Całkiem też zapomniałem o tej dziewczynie. Od tej pory nie musiałem więcej podróżować autobusem. Teraz gdy poszedłem do Liceum, muszę codziennie jeździć zatłoczonym środkiem transportu. Tego roku, moja mama miała wypadek samochodowy, nic jej się nie stało, ale samochód nadawał się do kasacji, a jej zabrano prawo jazdy. Nie było więc najmniejszej szansy na podwózki. Ojciec zawsze wychodził o świcie, więc nie warto było by mnie zabierał. Mama, zawsze martwiła się, że muszę jeździć autobusem, uważała to za niebezpieczne. Ja jednak machnąłem na to ręką i zacząłem jeździć do szkoły sam. Spotykałem moich kumpli z gimnazjum, zawsze miałem jakieś przyjemne, znajome towarzystwo. Po dwóch miesiącach, kiedy rodzice przestali się denerwować, załatwiłem sobie po raz pierwszy kartę miejską i uznałem jazdę zatłoczonym autobusem za element życia. Pewnego dnia, a był to wtorek, gdy skończyłem wcześniej lekcje i wracałem do domu, autobusem, znów ją zobaczyłem. Stała sobie spokojnie przy wyjściu. W pierwszym momencie jej nie poznałem, po chwili jednak przypomniałem sobie jej uśmiech i jej spojrzenie. Zaintrygowało mnie to. Przez dziesięć lat w ogóle się nie zmieniła. Ta sama twarz, te same szare oczy, a nawet ta sama kurtka przeciwdeszczowa. Jak to mogło się stać? Czyżby to była ta sama dziewczyna co wtedy? Niemożliwe. Byłaby znacznie starsza. Na plecach zwisał jej czarny, skórzany plecak nabrzmiały od znajdujących się w niej książek. Wyglądała jakby właśnie wracała ze szkoły... O mało nie przegapiłem mojego przystanku, tak się w nią wpatrywałem. To ciekawe, że wcześniej nie interesowały mnie dziewczyny. Czasem, jak z chłopakami sobie żartowaliśmy, zachwalałem niektóre panienki z mojej klasy, ale poza tym... Strasznie mnie bolało, że nie spojrzała na mnie. Zapragnąłem jeszcze raz ją zobaczyć, jednak nie wiedziałem kiedy ona jeździ autobusem, czy regularnie czy może od czasu do czasu. Minęły dwa tygodnie i znów zwolnili nas z ostatnich lekcji. Gdy wszedłem do autobusu, zacząłem szukać jej wzrokiem. Nie było jej. Zawiedziony oparłem się o drzwi wyjściowe. A jednak, na następnym przystanku zobaczyłem jak wsiada z tym swoim czarnym plecaczkiem i beztroskim uśmiechem na twarzy. Zerknęła na mnie, kiwnęła głową na przywitanie i usiadła przy oknie. Ja wlepiałem w nią wzrok. W pewnej chwili załapałem, że ona po prostu wraca o tej porze do domu... Skarciłem siebie, że nie pomyślałem o tym wcześniej... Nie miałem odwagi się do niej odezwać, więc bez słowa wysiadłem wtedy kiedy trzeba było. Byłem wściekły. Po raz kolejny zaprzepaściłem szansę zagadania do niej. Przez kolejny tydzień gryzła mnie ta złość. Nie wiedziałem, czy ona może tylko tego dnia wraca o tej porze, czy może codziennie. Nie miałem jak to sprawdzić. W następny wtorek postanowiłem się zerwać z dwóch ostatnich lekcji. Nigdy się nie zrywałem, no, chyba że szła cała klasa, wtedy oczywiście nie zostawało się. Nie obchodziło mnie to, że dostanę ochrzan od ojca, nie obchodziło mnie to, że mama zaleje się łzami i zacznie wyrzucać sobie, że źle mnie wychowała. Obchodziła mnie tylko ta dziewczyna. I była tam. Najpierw siedziała, ale przy pierwszej sposobności ustąpiła miejsce z uśmiechem na ustach. W autobusie to była jedyna uśmiechająca się osoba, wszyscy byli tacy ponurzy. Tacy szarzy. Tacy, jakich pamiętałem z dzieciństwa. Ona jedyna była prawdziwą, żywą osobą, ona jedyna przyciągała uwagę. Wziąłem głęboki oddech i już chciałem do niej podejść i zagadać. Wtedy autobus zahamował, ja o mało nie zaliczyłem gleby, a do autobusu wszedł mój kumpel z gimnazjum. Musiał oczywiście krzyknąć „Sie ma!” na cały pojazd, musiał oczywiście mnie speszyć i nie pozwolić mi podejść do dziewczyny. Gadałem z kumplem przez całą drogę, aż w końcu wysiadłem na swoim przystanku. Pech chciał, że i on postanowił się tego dnia zerwać. Była więc możliwość, że nie wejdzie mi na drogę za tydzień. Tym razem, musiałem z nią porozmawiać. Kiedy zakłopotany odpowiadałem na pytania „jak leci?” ona wpatrywała się we mnie, z uśmiechem. Takim współczującym uśmiechem, jakby chciała powiedzieć „Ja też mam takich kumpli z Gimnazjum”. Poczułem, że chciała ze mną porozmawiać, że ona też chciała do mnie zagadać. Musiałem się znaleźć w autobusie, za tydzień o tej samej porze. Tego dnia lało jak z cebra. A ja, głupi, w bluzie z kapturem, wychodziłem dwie godziny wcześniej ze szkoły. Wsiadłem do autobusu i czekałem. Po kilku przystankach, weszła też ta dziewczyna, uśmiechnięta jak zwykle. Chciałem do niej podejść, naprawdę chciałem. Nie wiem, czemu nie podszedłem. Zawahałem się po prostu. Wiedziałem, że nie byłbym w wstanie wykrztusić ani jednego słowa. Oparłem się zmęczony o kasownik do biletów, zły na siebie, że nie jestem wstanie zrobić pierwszego kroku. Po chwili do głowy przyszła mi myśl. I tak rodzice spodziewają się mnie za dwie godziny, więc równie dobrze mogłem ją śledzić do jej domu, albo przynajmniej dowiedzieć się na jakim przystanku wysiada. A to już było coś. Nie wysiadłem więc wtedy, kiedy powinienem. Stałem wciąż przy kasowniku i rzucałem dziewczynie ukradkowe spojrzenia. Nie chciałem jej zgubić. Deszcz przybierał na sile. Nie wiedziałem jak kierowca, ale ja za oknami nic już nie widziałem. Ku mojemu zdziwieniu kierowca autobusu wcale nie zwalniał, choć powinien ze względu na pogodę. Wręcz przeciwnie, przyspieszał. Co prawda nie obchodziło mnie to, ale teraz jak się nad tym zastanawiam... Inni pasażerowie powinni się też zaniepokoić. W pewnym momencie dziewczyna podeszła do drzwi przy których stałem. Zbliżaliśmy się do przystanku za żądanie, więc nacisnęła guzik nad drzwiami. Ja tez ustawiłem się tak, by wysiąść razem z nią. Kiedy autobus zaczął hamować, poczułem rękę na moim ramieniu. Szybko spojrzałem na dziewczynę. Ta patrzyła nie mnie tym samym wzrokiem, którym mnie obdarzyła na samym początku, kiedy miałem sześć lat. Sparaliżował mnie strach. - Tym autobusem nie dojedziesz do nowego świata. Nie możesz nim jechać – rzekła i jak tylko otworzyły się drzwi, wypchnęła mnie z autobusu. Udało mi się chwycić jej skafander, ale był zbyt śliski, więc upadłem tyłkiem z błoto, z jakąś karteczką w ręce. Szybko wstałem by wskoczyć z powrotem, ale nie zdążyłem. Drzwi się zatrzasnęły, a autobus odjechał, wraz z szarooką dziewczyną. Chyba nigdy w życiu tak nie kląłem. Przeklinałem na autobus najgorzej, jak tylko potrafiłem. Ze złości zacząłem kopać ziemię, przez przypadek jednak strąciłem znicz, leżący koło przystanku. Wciąż wściekły, spojrzałem w to miejsca. Koło kosza na śmieci, pod drzewem leżała tabliczka upamiętniająca czyjąś śmierć. Nie miałem ochoty jej się przyglądać. Nie miałem ochoty ani się pomodlić, ani się przeżegnać, nie miałem ochoty współczuć tym ludziom. Nagle usłyszałem huk, pisk opon i krzyk. Odwróciłem się w kierunku w którym odjechał autobus. Sam o mało nie krzyknąłem. Na środku pobliskiego skrzyżowania leżał autobus. Ten sam autobus, z którego zostałem wypchnięty. Obok niego, na wpół przewrócona, leżała ciężarówka. W autobus i ciężarówkę, stuknęły się trzy, albo cztery samochody. Deszcz, zmywał z jezdni strugi krwi i benzyny. Ludzie w pobliskich samochodach wysiadali i starali się dodzwonić na policje, straż pożarną i po karetkę. Jednak ja, nie zwracałem na to uwagi. Myślałem o słowach dziewczyny. O jej oczach. Poczułem naglą potrzebę, zerknięcia na karteczkę, którą wyrwałem dziewczynie. Była to, stara legitymacja szkolna. „Katarzyna Brzewinska. Druga Klasa Licealna. Legitymacja wyrobiona w 1994 roku.”. A potem, odczułem naglą potrzebę spojrzenia na tablice pamiątkową. Napis, niegdyś biały, był trudny do odczytania. „Pamięci ofiar wypadku samochodowego, w którym to autobus zderzył się ciężarówką 1995r.”. Trochę niżej widniała lista nazwisk. Dziesiąte nazwisko: „Katarzyna Brzewinska lat 16”.
Margierytka - 04.09.2005 18:23
Znalazłam parę literówek. I ze 3-4 nieprawidłowo zbudowane zdania. Reszta bez zarzutu. Intrygująca fabuła. Świetne opowiadanie! Gratuluję 10/10
moniak1993 - 04.09.2005 20:55
Swietne opowiadanie, dopatrzyłam kilka literówek ... 9/10 czekam na kolejne odcinkiiii :)
Ps. Skomentuj moje opowiadanie... prooooooosze :)
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|