|
|
|
Amour . |
Soullea - 06.08.2009 17:53
Amour .
Więc (...) to moje opowiadanie, którego już większość napisałam i mam nadzieję, że się spodoba xd. Będę dodawać co jakiś czas odcinki. Proszę się nie zrażac prologiem (moim zdaniem jest mdły o nudnym temacie, ale nvm. musiałam takie coś na początek dać, żeby było wiadomo, o czym między innymi jest opowiadanie). Na początku niewiele się dzieje, ale potem jest już ciekawiej, więc zapraszam do czytania ;].
Prolog
Mówią, że miłość łączy. Mówią, że gdy się zakochasz stajesz się częścią tej drugiej osoby i od wtedy już na zawsze jesteście jednością. Są jednak dwie strony. Pierwsza, która chce miłości może nawet bardziej niż ta druga, ale nie ma na to siły, by poświęcić wszystko i porzucić to, z czym już od dawna żyje, co jest jej nieodłączną częścią. To strona słaba. Jest jeszcze ta druga, która za wszelką cenę walczy i poświęca całe swoje życie, aby przystosować stronę pierwszą. Czy przyszło Wam do głowy, że miłość to niejaka walka? Strony walczą, celem ich walki jest bycie z drugą osobą, z 'przeciwnikiem'. Ludzie pragną oswoić tę zdziczałą część, pokazać jak to jest być jednością. Czasami po prostu nie czujemy się na tyle silni, by oddać wszystko, a przyjąć jeszcze więcej. Za bardzo przeraża nas perspektywa samego oddania, poświęcenia, wyrzeczenia się, lecz przyjęcie części drugiej osoby do siebie, tak nas zachwyca, że jesteśmy gotowi zrobić wszystko. Absolutnie wszystko, żeby uszczęśliwić nie siebie, lecz ją, nam wystarczy tylko jej choćby najmniejsza cząstka w sobie. Na tym właśnie polega miłość.
1. California, here we come.
Oni mówią, że będzie mi tam dobrze, że poznam nowe koleżanki i będę szczęśliwa. Jasne, pomyślałam. Nawet w Le Chesnay wszystko było mi obce, mimo, że spędziłam tam całe dzieciństwo. Jakie szczęście, że uczęszczałam do angielskiej szkoły. Mama po prostu uznała, że w USA będę miała o wiele więcej możliwości, niż we Francji. Ale prawdziwego powodu przeprowadzki nie trudno było się domyślić - tatę wylali z posady dyrektora w pobliskiej szkole. Posądzono go o handel narkotykami. Gdy się tego dowiedziałam, myślałam, że to dobry żart. Co za kundle go wrobili. Przestraszyli się, więc przenieśli swoje zasoby do pokoju dyrektora, a najpierw oczywiście postarali się o odciski palców. Była rozprawa w sądzie, owszem. Ale kretyni ją wygrali. 'Jak przecież można było w ogóle posądzać o coś takiego 17-letnią młodzież?' - ostatnie zdanie, które przesądziło nasz los. Na szczęście mimo wszystko zdesperowane grono pedagogiczne w Californii przyjęło go na posadę dyrektora szkoły. Więc jestem skazana na Californię. Nie ma ratunku. Moja siostra cioteczna, Catherine, 'Cathie' postanowiła wyjechać z nami. Usprawiedliwiała nam się, rzucając wymarzoną pracę projektantki, że nie ma szans w tej branży i że robi to jedynie dla przyjemności. Może tam znajdę coś bardziej przyszłościowego, mówiła. Ale ja widzę przecież prawdę. Wyraz jej palisandrowych oczu zdradzał wszystko. Ona nie chciała po prostu zostać sama, chciała być z nami. Chyba tylko my jej jeszcze zostaliśmy. Jerome porzucił ją i jej nieślubne dziecko, gdy tylko dowiedział się, że jest w ciąży. Cathie często śmieje się, czasami naprawdę myślę, że jest coraz lepiej, że już wkrótce o nim zapomni, znajdzie kogoś, kto będzie jej wart, i będą razem szczęśliwi. Ale ona uparcie trzyma ich wspólne zdjęcie, czule włożone w ramkę, niby to wepchnięte pod stertę ubrań do prania. Wiem, że wciąż o nim myśli, nie zamierza nawet zapomnieć. Byli razem piękni, niczym bogowie greccy. I do teraz nic się nie zmieniło. Cathie niby bardzo się cieszy, kupując nam bilety na lot do Californii. Ale, jak mówiłam, nic się przecież nie zmieniło. Może to jakieś fatum krąży nad naszą rodziną. Rodzice nie mają pracy, moja siostra cioteczna została z 2-letnim Raphaelem, a ja? Może i niedługo będzie kolej na mnie...?
Soullea - 14.08.2009 20:04
Wybaczyć mi, że post pod postem, ale dam następny xd. Prolog nad wyraz nudny i chyba dlatego nie ma komentarzy.
2. Niefortunny początek.
Z łomotem w piersiach wchodzę do ogromnego, białego i wyremontowanego budynku szkoły w Los Angeles. Jakaś dziewczyna patrzy się na mnie, szeptając coś do drugiej. Chłopak ubrany w luźne spodnie i o wiele za długi t-shirt przygląda mi się z pogardą. Jakiś inny patrzy na mnie, jakbym przyjechała z kosmosu. O Boże. Błagam, żebym tylko nie dostała ataku lęku, który tak często zwykł mnie nawiedzać w Le Chesnay choćby w takiej sytacji jak odpowiedź ustna z biologii. Odszukać gabinet dyrektora, odszukać gabinet dyrektora... Jest! Otwieram drzwi, pytam się sekretarki o Jacquesa Freniere. - Tato? - tata siedzi na krześle obitym czarną skórą, z twarzą jakąś wypraną z uczuć, spogląda na mnie. Przy drugim stoliku kręci się kobieta z czerwonymi jak krew paznokciami, z tabliczką na biurku głoszącą jej nazwisko 'Lucy Brennan'. - Gdzie mam iść? W której klasie mam teraz zajęcia? Już po dzwonku. - Sala nr 39, masz teraz zajęcia integracyjne z panią Brennan - skinął beznamiętnie głową na kobietę. - Integracyjne co? - Ta szkoła jest duża. Musicie się poznać, przedstawić. Mam do Ciebie jeszcze prośbę, czy mogłabyś dziś o 13:25 popilnować za mnie tych ludzi w kozie? Ja mam jeszcze kilka spraw tutaj i nie mam czasu. Pani Brennan wskaże ci drogę do sali. - Tata odpowiedział, zapisując coś na kartkach białego papieru.
* * *
No więc idę korytarzem, wszyscy się na mnie gapią i nie mogę odnaleźć sali nr 39. Pytam się jakiejś sympatycznie wyglądającej dziewczyny w okularach, ona wskazuje mi drzwi i życzy miłym głosem powodzenia. Drżącymi dłońmi je otwieram i zajmuję miejsce w pierwszej ławce od brzegu. Wszyscy mi się przyglądają, wiercą mi niemal dziury w ciele tymi ciekawskimi spojrzeniami. Niespokojnie się odwracam i spoglądam na drzwi. Otwierają się. Wysoki chłopak w szarej bluzce o brązowych włosach średniej długości wchodzi niedbałym krokiem i bez najmniejszego uczucia rozgląda się po sali. Po chwili zmierza w kierunku ławki, przy której siedzi jakiś mroczny typ. Wchodzi nauczycielka, patrzy na mnie i przedstawia się. - Dzień dobry, nazywam się Lucy Brennan i w tym roku szkolnym będę waszą wychowawczynią. Teraz Wasza kolej. Dziewczynko w niebieskiej bluzce, nie pamiętam cię z tamtego roku. Czy jesteś nowa? - pyta się mnie. - Tak - odpowiadam, wszyscy milkną. - A opowiesz nam trochę o sobie? Zapraszamy na środek. - Jestem Chantelle Freniere - wydukałam cała czerwona, potykając się o podłożoną nogę. Nie ma co, bardzo fortunny początek. - Masz piękne imię, francuskiego pochodzenia. To teraz takie rzadkie. Do jakiej szkoły chodziłaś wcześniej? Czy czasem nie do liceum im. Alberta Einsteina na rogu 53? Chyba cię tam widziałam - pani Brennan rozsiada się wygodnie na swoim krześle, zostawiając mnie samą na środku. Co za wredne babsko, brzmi moja pierwsza myśl. - Chodziłam do liceum ogólnokształcącego w Le Chesnay - powiedziałam i spojrzałam odruchowo w okno. Światło słoneczne z otwartego na oścież okna oblewało całe pomieszczenie, przy okazji roznosząc śliczny zapach rosnących niedaleko brzóz. - A gdzież jest położone Le Chesnay? Chwileczkę, sprawdzę. Hm... Zobaczmy... - wyciągnęła wielką książkę i zaczęła jeździć czerwonym, błyszczącym pazurem po jej kartkach - mamy tu jakieś Chesan w Chinach. Nie pomyliły ci się czasem nazwy, malutka? - Świetnie się bawiła, robiąc ze mnie zagubioną 'nową'. Moje uczucia, które do niej żywiłam z każdą sekundą stawały się coraz gorsze. Usłyszałam kilka pojedynczych chichotów. Co za monstrum jakieś, a nie nauczycielka. - Niech pani sprawdzi od litery 'L'. Le Chesnay leży we Francji - odpowiedziałam nieco bardziej zadowolona. Zauważyłam, że niemało zdumiłam 'panią Brennan' swoją odpowiedzią i poczułam się jeszcze lepiej. - To się nazywa sztuka zaginania ludzi - powiedział owy chłopak w szarej koszulce. Sympatyczny. Dziwne, nie wyglądał na takiego. - Jak Ty się nazywasz, co? - Nie wyrażam zgody na przetwarzanie i publikację moich danych osobistych, w tym oczywiście imienia i nazwiska - odpowiedział monotonnym i spokojnym głosem, nawet nie patrząc na nauczycielkę, tylko uśmiechając się do mnie ładnie. Odwzajemniłam i ponownie zrobiłam się cała czerwona, chyba niebiosa mi go zesłały do tej klasy. - Mówię ci ty... ty dzieciaku jeden! Imię i nazwisko! - teraz pani Brennan była tak rozwścieczona, że aż podniosło mnie to na duchu. - Spokojnie, proszę pani. Najważniejszy jest spokój - i chyba tylko ja i pani Brennan byłyśmy jedynie niespokojne. - Już ja ci dam spokój! Ej ty jeden, obok niego, jak on się nazywa? - Seth Cassidy - odpowiedział typ, na co jego towarzysz obrzucił go niemiłym spojrzeniem. - Zostajesz przez najbliższy miesiąc w kozie. Już damy ci popalić. I wpisuję ci uwagę! - ryknęło to mostrum z czerwonymi pazurami. Na pierwszej przerwie kompletnie nie wiedziałam, co mam robić. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jest stołówka, a że nie byłam też głodna, to zajęłam się czytaniem ogłoszeń. Na pierwszej kartce rozpoznałam pismo mojego taty i wzięłam się do czytania.
"Codziennie w godzinach od 13:25 do 14:15 w sali nr 52 będą odbywały się zajęcia pozalekcyjne dla uczniów o niskim sprawowaniu oraz dla uczniów o wyznaczonej karze przed nauczyciela. Będziemy poruszać tematy sprawiające wam problemy i starać się je rozwiązać. Na zajęciach będziemy też przygotowywać się do rozpoczęcia akcji anty-narkotykowej pod moim nadzorem. dyrektor szkoły - Jacques Freniere Uwaga! Każda ucieczka z zajęć pozalekcyjnych ucznia o sprawowaniu poniżej 25 pkt lub ucznia o wyznaczonej karze skutkuje odjęciem 2 pkt od sprawowania oraz uwagą!"
Poniżej podpis. Na następnej tablicy wielka kartka z bristolu, a na niej napis wielkimi litarami "AKCJA ANTY-NARKOTYKOWA POD NADZOREM JACQUESA FRENIERE ROZPOCZNIE SIĘ 12 WRZEŚNIA". Nagle zadzwoniła do mnie Cathie, wypytując o wrażenia. Pospiesznie skończyłam rozmowę, nie znając jeszcze zdania tutejszych nauczycieli o telefonach komórkowych w szkole. Zaczęłam się rozglądać po korytarzu i nagle znieruchomiałam. Seth wpatrywał się we mnie wzrokiem jakby nieobecnym, kompletnie ignorując moje zakłopotanie tą natarczywością. Nasze spojrzenia przez chwilę się spotkały. Kompletnie rozkojarzona odwróciłam się na pięcie i weszłam w chłopaka, z którym siedział na zajęciach integracyjnych mój natarczywy kolega. Zdezorientowana przeprosiłam i przesunęłam się na bok i nieświadomie znów spojrzałam w stronę Setha. On wciąż na mnie patrzył, teraz z rozbawioną miną. Nagle coś zawibrowało mi w kieszeni. Wyjęłam telefon i odczytałam wiadomość. "Do zobaczenia na zajęciach." Znów zerknęłam na Setha, który zniknął gdzieś w tłumie nastolatków.
* * *
I jak...?
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|