|
|
|
Nevacerrada |
Red Trumpet - 28.12.2009 20:34
Nevacerrada
No cześć, tu znowu ja! :) Po pierwsze chciałabym przeprosić za długą nieobecność na forum i za to, że nie kontynuuję starego fotostory. ALE komputer mi siadł i niemożliwe byłoby w takiej sytuacji odwiedzać jakiekolwiek witryny internetowe :D A fotostory musiałam zakończyć, bo simsy mi padły (jeszcze przed zepsuciem się kompa) i nawet po usunięciu wszystkich dodatków nie chciały ruszyć. Nie mówiąc już o tym, że wszelkie programy i gry zostały usunięte z komputera po naprawie, wliczając w to simsy oczywiście... Stwierdziłam, więc że muszę zakończyć moją działalność w tej dziedzinie. Zdecydowałam się jednak, że zaprezentuję tu coś, co od dawna zapisane było w moim kajeciku między wierszami i krótkimi opowiadankami :D Jeszcze muszę ostrzec, że opowiadanie będzie miało charakter fantasy i z pewnością nie będzie opowiadać o życiu zwykłej nastolatki, co można by wywnioskować z kilku pierwszych zdań i z całego pierwszego rozdziału :) Dobrym sposobem będzie potraktowanie pierwszego rozdziału jako swego rodzaju wstęp :D Tak więc, już bez następnych zbędnych komentarzy, zaczynamy:
„Nevacerrada”
Przez korytarz szkolny w pośpiechu przewijało się kilkuset uczniów. Obijali się o siebie, rozmawiali przez komórki, wysyłali sms’y. Ale nie Liv. Przed nią wszyscy się rozstępowali, z nikim nie rozmawiała, nawet na nikogo nie patrzyła, wpatrywała się tylko w czubki swoich butów, rytmicznie stąpających po ziemi. Brakowało jej jednak wygłupów, śmiechów i rozmów. Brakowało jej radości, jednak wiedziała, że dzielić się nią mogła tylko z właściwą osobą, a takiej jeszcze nie spotkała. Wydawać by się mogło, że dziewczyna była powszechnie znana, szanowana, że była „królową” szkoły. Wprawdzie była powszechnie znana i charakterystyczna, jej osoba wzbudzała respekt, ale jedno się nie zgadzało. Nie była wcale „królową” szkoły, taką osobą była Rachel – zarozumiała, wstrętna, bogata dziewczyna, zupełne przeciwieństwo Liv. Te dwie dziewczyny nienawidziły siebie nawzajem, może nie obie, bo Liv raczej bała się Rachel, dlatego, że Rachel cały czas dokuczała Liv z powodu jej odmienności. Śmiała się z tego, że dziewczyna nie potrafiła nawiązywać kontaktów z innymi ludźmi. Nie, dlatego, że nie chciała z nimi rozmawiać, odpychała ich tylko swoją obecnością. Rozmawiać z nimi potrafiła, nawet bardzo dobrze, była bardzo miła, kulturalna i szanowała poglądy innych, chętnie ich słuchała. Jednak coś w jej osobie nie pozwalało na swobodną rozmowę, bez powodu uznawało się jej wyższość i rację. Zawsze była mądrzejsza od swoich rówieśników, cokolwiek przeczytała lub zobaczyła, zapamiętała. Innymi słowy, było z nią coś nie tak. Jednak Rachel nie była tak inteligentna, by zauważyć odmienność Liv, gdyby nie wyróżniała się z tłumu. Zazdrościła jej egzotycznej urody. Wprawdzie nie była piękniejsza od większości dziewczyn, żyjących w Londynie, lecz było w niej „coś”, co zwracało na nią szczególną uwagę. Tego „czegoś”, mieszczącego się w jej niewielkiej osobie nie zdążyła odkryć przez piętnaście lat swojego życia. Może to były oczy, czarne jak smoła przyciągały uwagę wszystkich, którzy na nią spojrzeli, lecz nie często odsłaniała je spod gęstego, ciemnego wachlarza rzęs. Usta miała ponętne i czerwone, a nosek malutki. Tak wyglądać chciała właśnie Rachel. Przed Liv znienacka pojawiła się wysoka blondynka o szarych oczach, nie pozwalając jej tym samym przejść na koniec korytarza, gdzie znajdowała się sala biologiczna, w której Liv miała zaraz mieć lekcje. - No cześć Livi! Porozmawiamy troszkę? – powiedziała zamierzenie przesłodzonym tonem - Mogę przejść? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Liv, nie patrząc Rachel w oczy, a nadal bacznie obserwując czubki butów - Livi, ale, o co ci chodzi? – Rachel nie zamierzała na tym skończyć -Możesz przestać? – Liv powoli traciła cierpliwość -Ale Liv, przestań, przecież wiem, że chcesz ze mną porozmawiać! Chciała dokończyć, ale Liv popchnęła ją lekko, torując sobie drogę. Ze spokojem przeszła przez korytarz, wiedziała, że Rachel już jej nie zaskoczy, bo nie mogła pokazać tłumowi, który patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, że ktoś ją zignorował, choć już każdy wiedział, że Liv zawsze to robiła. Kiedy doszła do sali biologicznej wreszcie mogła odetchnąć. Czekało na nią czterdzieści pięć minut oglądania preparatów przez mikroskop, a tym samym miała przed sobą czterdzieści pięć minut spokoju. Do sali weszła bezszelestnie, usiadła w ławce w ostatnim rzędzie, gdzie zawsze siadała, gdyż nikt nie miał odwagi zająć jej miejsca. Wyjęła książki z torby i starannie ułożyła je na biurku. Kilka sekund potem wokół niej zaczęło się ogromne zamieszanie, uczniowie biegali po klasie, zajmując sobie jak najlepsze miejsca. Jeszcze nie wszyscy zdołali usiąść, kiedy do klasy wszedł mężczyzna w podeszłym wieku. Oczy miał niebieskie niczym woda w oceanie, a włosy białe jak śnieg. Usta zaciśnięte miał w wąską linię, jakby zastanawiał się, kogo wezwać do odpowiedzi. Jednak coś się nie zgadzało, to nie był ich nauczyciel biologii. Kiedy Liv podniosła wzrok, zauważyła, że mężczyzna patrzy prosto na nią, nie chciała pytać, o co chodzi, więc rzuciła mężczyźnie pytające spojrzenie. Nie spodobało mu się to i wskazał palcem na dziewczynę, a potem na drzwi. - Liv Shanon, pójdziesz ze mną. Wstała posłusznie i ruszyła w stronę drzwi. Nieznajomy pokręcił głową i powiedział: - Weź swoje rzeczy. - Ale dlaczego? – zapytała w końcu. Mężczyzna nie odpowiedział, tylko popatrzył na nią groźnie. Spojrzenie przeszyło ją niczym sztylet, po plecach przeszły jej ciarki, a twarz przybrała kolor białej ściany. Liv czuła na sobie ukradkiem rzucane spojrzenia uczniów, czuła się nieswojo, ale bez słowa wzięła swoje rzeczy i podążyła za mężczyzną, który był już kilkanaście metrów za drzwiami. Kiedy wyszła z klasy usłyszała buczenie jej rówieśników, drwiących sobie z jej nieszczęścia, no bo, co ona takiego zrobiła, żeby być wzywaną przez dyrektora? Kiedy zbliżali się do drzwi z napisem „dyrektor”, ku jej zdziwieniu ostro skręcili w lewo, w korytarz na końcu, którego znajdowało się wyjście ze szkoły. - Przepraszam pana, ale gdzie my idziemy? Myślałam, że prowadzi mnie pan do dyrektora. – dziewczyna zmarszczyła czoło i rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Mężczyzna zaśmiał się cicho i odparł: - Liv… Liv mu jednak przerwała. - Wie pan jak się nazywam, a ja nawet nie znam pańskiego imienia. Skąd pan mnie w ogóle zna? - Przepraszam – teraz przybrał bardzo łagodny wyraz twarzy i uśmiechnął się do Liv, jednak ona nie dała się zwieść i zauważyła dziwny błysk w jego oczach, który zdradził, że wizerunek miłego pana jest tylko przykrywką, pod którą krył się człowiek darzący ją bezgraniczną nienawiścią. Nie wiedziała jednak skąd ta nienawiść się wzięła. – zapomniałem się przedstawić. Jestem Alzar Nightdoom. Nie mieszkam tutaj, mam dom poza miastem, na wsi.- zamyślił się na chwilę, ale zaraz dodał - Już niedługo wakacje, prawda? - Tak, ale dlaczego pan zmienił temat? – zapytała podejrzliwie Liv. - Chciałem powiedzieć, że spędzisz u mnie wakacje. Twoja mama zna mnie od dawna, więc stwierdziła, że możesz spędzić u mnie całe dwa miesiące. - Ale jak mam panu wierzyć? - Właśnie zabieram ciebie do twojego domu. Zapytasz o mnie swoją mamę, zna mnie odkąd cię zaadoptowała. - Hm, no tak. – Liv się zamyśliła, ale po chwili dodała – Moja mam zna pana już do piętnastu lat… Kiedy wyszli na dwór Alzar powiedział: - Myślałem, że masz trzynaście lat. - Nie, mam piętnaście. Po tych słowach zapanowała cisza, zarówno Liv, jak i Alzar pogrążyli się swoich myślach, w końcu Liv zapytała: - Dlaczego był pan taki niemiły, tam w klasie? Alzar zdziwił się pytaniem, myślał, że to było oczywiste. - Musiałem grać ostrego faceta, który właśnie wyrzuca cię ze szkoły. – uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Liv. Była nieco strapiona odpowiedzią. - A…ale, dlaczego akurat wyrzucać? - Hm, może źle to ująłem. Chodziło mi o to, że cię zabieram ze szkoły na długi czas, znaczy już w tym roku nie wrócisz do szkoły Dziewczyna już kompletnie straciła zaufanie do Alzara, obcy facet mówi, że zabierze ją do domu i jeszcze do tego napomknął coś o tym, że Liv już nie wróci do szkoły w tym roku. W tym momencie zaświtała jej pena myśl. - Emm… Przepraszam proszę pana, ale muszę jeszcze pójść do łazienki. Poczeka pan tu? - Jasne dziecko. W tonie jego głosu nie można było odczytać czegokolwiek, co wskazywałoby, że cos podejrzewa. Miał zamiar czekać, aż dziewczyna do niego wróci. Lecz ona nie zamierzała wracać. Obróciła się na pięcie i wolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi, by nie wzbudzić jakichkolwiek podejrzeń, lecz gdy znalazła się w budynku poza wzrokiem Nightdoom’a popędziła korytarzem i w mgnieniu oka znalazła się przy przeciwległych drzwiach szkoły. Wyleciała na dwór jak szalona. Biegła chodnikiem, nie zważając na nic. Torba obijała się boleśnie o jej biodro, ale pędziła dalej mając nadzieję, że Alzar jej nie dogoni, choć wiedziała, że i tak jej nie goni. Instynkt był jednak silniejszy od niej. Kiedy biegła obok parkingu spojrzała w bok by rzucić okiem na samochody błyszczące w blasku piątkowego słońca. I to był jej błąd. W biegu nie zauważyła chłopaka opierającego się latarnię i wpadła na niego z impetem. Już miała się przewrócić, kiedy poczuła, że chłopak chwyta ją w pasie i pomaga ustawić do pionu, jego uścisk był gorący, aż za bardzo jak na człowieka. Stali tak przez kilka sekund patrząc sobie w oczy. Ona widziała wysokiego szesnastolatka, którego płonące włosy, jak się jej wydawało, opadały na zielone oczy, a on wpatrywał się dziewczynę o długich rzęsach, ciemnych włosach opadających lekko na ramiona i pięknych, czarnych oczach. Po chwili jednak Liv spojrzała za siebie i znowu chciała rzucić się do biegu rzucając za sobą zwykłe „Dzięki, cześć.”, lecz chłopak chwycił ją za ramię i powiedział niskim głosem: - Powiedz chociaż, jak masz na imię. Liv spojrzała na niego zdziwiona, ale mając w perspektywie łapanie taksówki do domu, powiedziała szybko: - Jestem Liv. Chłopak przygryzł dolną wargę, jakby właśnie stało się coś, czego się obawiał. - Ładnie… - płomyki na jego włosach zniknęły, ale tym razem pojawiły się w jego oczach. Liv jednak nie dała dokończyć mu zdania i rzucając przepraszające spojrzenie pobiegła do postoju taksówek. Chłopak nie spuszczał z niej wzroku, dopóki nie zniknęła za zakrętem. Postanowił za nią ruszyć, ale kiedy wyjrzał zza rogu ujrzał ją wsiadającą do taksówki. Jednak wiedział, że dziewczyna nie ucieknie mu tak łatwo…
***
Dziewczyna zapłaciła młodemu mężczyźnie i ze spokojem wyszła z taksówki, zdążyła już odpocząć i ochłonąć po biegu, lecz nie uśmiechało jej się wwlekanie po schodach na czwarte piętro, by dostać się do mieszkania, gdzie czekała na nią mama, której chciała zadać kilka pytań. - No cześć, słonko! – krzyknęła Elizabeth Shanon z kuchni, gdzie przygotowywała obiad. Liv zatrzasnęła za sobą drzwi i rzuciła torbę na ziemię. Weszła do kuchni, a Elizabeth, starsza kobieta, w dżinsach i bluzce z krótkim rękawkiem, w niczym nieprzypominająca Liv, popatrzyła na nią zdziwiona. - Myślałam, że dzisiaj przyprowadzi cię Alzar. Teraz to piętnastolatka zdziwiła się słysząc słowa swojej mamy. - Mamo, ale przecież ja nie znam tego człowieka! Co ty sobie myślałaś przysyłając go po mnie do szkoły i w dodatku w środku lekcji? - Dziecko, przepraszam, nie pomyślałam o tym. Jak mogłabyś wsiąść do auta z nieznajomym? – Elizabeth zbeształa się w myśli – A wiesz, że jutro rano pojedziesz z nim na wieś? Na pew… Liv się zezłościła, nie chciała wierzyć, że jej matka, bez jej wiedzy ustaliła, gdzie będą spędzać wakacje. - Ale mamo! Jeszcze rok szkolny się nie skończył, a ty musisz pracować! - A kto tu mówił, że ja też wyjeżdżam? Tym bardziej dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. - Wysyłasz mnie do domu nieznanego mi faceta?! Kobieta uśmiechnęła się łagodnie. - Nieznanego tobie, mi nie. – chciała coś powiedzieć na swoją obronę, ale nic nie przychodziło jej do głowy. W końcu jednak dodała: - Wiesz, że on mieszka ze swoim synem… czy przyjacielem… Nie pamiętam. W każdym razie on jest mniej więcej w twoim wieku. - No i co z tego! – ryknęła Liv – Nigdzie nie wyjeżdżam! Szybkim krokiem opuściła kuchnię i skierowała się stronę swojego pokoju. Z rozmachem otworzyła drzwi i rzuciła się na łóżko. Chciała trochę pobyć sama, nie wiedziała co ma zrobić. Przez myśl przemknęła jej nawet pytanie, czy aby ten wyjazd byłby taki zły? Przynajmniej oderwałaby się od szarej i trudnej codzienności i zasmakowała życia na farmie… Niedługo jednak mogła leżeć w samotności i patrzeć w sufit, gdyż rozległ się dzwonek do drzwi. - Liv! Otworzysz? – krzyknęła Elizabeth, studiując nowy przepis, nie wiedziała bowiem, czy trzeba dodać soli do potrawy… Dziewczyna bez słowa zwlokła się z łóżka i powłócząc nogami doszła do drzwi. Otworzyła je szeroko i zobaczyła, że stoi w nich nie kto inny, jak Alzar Nightdoom. Z szerokim uśmiechem na twarzy bezczelnie przeszedł przez próg, ominął Liv i rozejrzał się po pokoju. Wzrok skierował jednak na dziewczynę. - Może jakieś przeprosiny? – zaproponował, lekko drwiącym tonem. - A niby za co? – Liv starała się przybrać wyraz kamiennej twarzy. - Nie pamiętasz już, jak uciekłaś ode mnie? Przestraszyłaś się czy co? – zadrwił Alzar. - Mnie i pana nie wiążą jakiekolwiek kontakty czy więzi. Miałam prawo, a nawet powinnam postąpić, tak jak to właśnie zrobiłam. – stwierdziła dyplomatycznie Liv. Nightdoom już otwierał usta by coś powiedzieć, ale do pokoju wkroczyła Elizabeth. Liv wolała się nie mieszać w ich rozmowę, skorzystała z okazji i chyłkiem wymknęła się do swojego pokoju. Wyjrzała przez okno, zawsze, gdy to robiła, jej oczom ukazywał się ten sam widok. Zatłoczone ulice Londynu, korki na drogach, lśniące w słońcu lakiery drogich samochodów, a naokoło, jak zziębnięci ludzie, tuliły się do siebie dziesiątki domów. Widok nie był wcale szczęśliwy, wręcz przygnębiający, szara rzeczywistość, monotonność życia ludzkiego, nienawiść i brak zaufania. Taki właśnie świat widziała Liv. Chciała się oderwać od tego wszystkiego, a zrobić to mogła tylko podczas snu. Właśnie dlatego bardziej lubiła noce od dni. Nocą robiła to, co chciała, czytała, myślała, marzyła. Przenosiła się do innego świata. Ale marzyć, kiedy była głodna nie mogła zbyt długo. Ignorując swoją mamę i Alzara weszła do kuchni i włożyła kromkę chleba z serem do opiekacza. Ale czymże byłby tost bez herbaty? Zaparzyła wodę w czajniku, powoli zaczęła wlewać ją do kubka, ale przez swoją nieuwagę wylała wodę na prawą dłoń. Syknęła z bólu, Elizabeth nawet nie zwróciła na to uwagi, siedząc na kanapie była pochłonięta rozmową z Alzarem, wyglądała na skupioną jakby omawiali jakieś ważne kwestie. Liv szybko włożyła rękę pod kran i oblała ją strumieniami zimnej wody. Kiedy skończyła dłoń była spuchnięta i czerwona, zauważyła jednak, że miejscami pokryta była czarnymi, cienkimi liniami. Zdziwiona weszła do łazienki i wzięła ręcznik. Zamoczyła go w wodzie, owinęła nim rękę i odetchnęła z ulgą. Ze srogim postanowieniem, że już nigdy nie wypije herbaty, ruszyła do kuchni, wzięła suchy tost i zamknęła się w swoim pokoju.
***
Gargamel - 28.12.2009 21:04
Nie powiem. Masz dosyć specyficzny styl pisania. Nie zauważyłem błędów. Ja nie z takich co ich maniakalnie szukają żeby pogrążyć człowieka. Ciekawe, czemu Elizabeth nie powiedziała córce wcześniej o wyjeździe na wieś. Będe zaglądał:)
Red Trumpet - 02.01.2010 13:17
Gargamelu, dziękuję za pozytywny komentarz :) Ale trochę mi przykro zważywszy na to, że moje wypociny skomentowała tylko jedna osoba. Ale to pewnie dlatego, że narazie niczym was do skomentowania nie zachęciłam :D Tak więc mam nadzieję, że teraz trochę więcej osób zdobędzie się na komentarz, bo akcja się rozkręca :) Miłego czytania :)
Rozdział 2:
- Baw się dobrze córciu! Takimi słowami pożegnała ją mama, kiedy wsiadała do samochodu Alzara. Liv uległa namowom matki i zgodziła się pojechać na wieś. Postanowiła także, że będzie się dobrze bawić, pocieszając się faktem, że będzie tam ktoś w jej wieku i będzie miała z kim rozmawiać i spędzać czas. Podróż minęła szybko, tak jak zapewniał Alzar, w miarę, kiedy oddalali się od miasta tereny stawały się coraz bardziej górzyste, porośnięte lasami, gdzieniegdzie można było dostrzec jakąś rzeczkę leniwie płynącą wzdłuż pól, albo zwierzęta, będące przekonane, że nie widać ich w gąszczu lasu. W końcu ich oczom zaczęły się ukazywać pojedyncze domki, stodoły, z czasem dojechali do małej miejscowości, gdzie cztery starsze, pomarszczone kobiety siedziały na ławeczce przed domem i wyglądały tak, jakby właśnie rozmawiały, jak to ostatnio wzrosły ceny ziemniaków. Liv spojrzała przez przednią szybę i nie mogła uwierzyć własnym oczom, Na górze stała wielka wiejska posiadłość, stara, bo cała porośnięta bluszczem. Otoczona wielkim murem, za którym ukryty był przepiękny ogród, z pewnością kryjący jakąś tajemnicę. Drzwi frontowe, wielkie, z dębowego drewna niczym nie różniły się od ścian, w całości wykonanych z drewna, na którym wyryto dziwne znaki. Jeden wyglądał jak prostokąt, inny zaś, jak trzy nachodzące na siebie koła. Liv była mile zaskoczona, nie była jednak pewna, czy właśnie w tym miejscu zamieszka. Nigdy nie zawracała głowy innym w bezsensownych sytuacjach, ale choć Alzar był jej prawie nieznany, rozmowa z nim przychodziła jej bardzo łatwo. - Proszę pana… Mężczyzna przerwał jej miłym tonem, ale nie spuszczając oczu z drogi. - Możesz mi mówić po imieniu Liv. Dziewczyna poczuła się trochę strapiona, przecież znała tego człowieka tylko od dwóch dni, ale nie zawahała się mówiąc: - Tak, dobra postaram się. – I uśmiechnęła się niego, lecz tego nie zauważył, gdyż bacznie obserwował krętą, stromą drogę, usianą kamykami, prowadzącą do podnóża posiadłości. Wypuścił powietrze nosem, podkreślając, że trochę go to zdanie rozśmieszyło. - Tak, a gdzie miałbym mieszkać? W tych małych obskurnych domkach? Ja… - nagle spoważniał i przerwał w połowie zdania. - O co chodzi? – Liv zmarszczyła czoło, w wyrazie zdziwienia. - Nic, nic. – pospiesznie zapewnił ją Alzar – zapomnij. Resztę drogi przebyli w ciszy. Nightdoom nawet nie raczył nic powiedzieć, kiedy zatrzymali się na podjeździe. Wysiadł tylko z auta, szybko podszedł do drzwi pasażera i otworzył je szeroko, by Liv mogła wyjść z samochodu. Dziewczyna wyciągnęła do niego rękę, myśląc, że pomoże jej zeskoczyć z wysokiego progu auta terenowego, jednak on tylko spojrzał na nią zdziwiony i podszedł do bagażnika, żeby wyjąć jej bagaże. Bez większego wysiłku Shanon zsunęła się z siedzenia, a kiedy poczuła ziemię pod stopami, odepchnęła się rękami i wylądowała bezszelestnie na piasku. Alzar aż się wzdrygnął, kiedy ujrzał ją przed sobą w momencie dźwigania wielkiej walizki i spuścił ją sobie na stopę. Zawył głośno, przymrużył oczy i zapytał: - Jak ty się tu znalazłaś? Nie słyszałem, jak podchodziłaś. - Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Liv uśmiechnęła się szeroko, podniosła swoją walizkę i pociągnęła ją za sobą, kierując się w stronę drzwi – Chodzę jak każdy normalny człowiek. Przekonała się, że rzeczywiście walizka była bardzo ciężka. Z trudem ją przetransportowała pod drzwi, nie wspominając, że wyposażona była w cztery kółka. Poczekała, aż Alzar otworzy drzwi i wwlekła ją do środka. Przed nią ciągnął się długi korytarz, którego koniec ledwo dostrzegła. Ściany obwieszone były obrazami, a podłoga wyłożona dywanem we wzory z epoki, w powietrzu unosił się zapach starego drewna dębowego. Dom wydawał się jeszcze większy niż na zewnątrz, liczne pokoje, kręcone schody, to wszystko zdawało się ją przytłaczać, od razu poczuła się nieswojo w murach tak wielkiego budynku. Popatrzyła błagalnie na Alzara, lecz on tylko zapewnił ją, że zaniesie walizkę do jej pokoju i podał dokładne wskazówki, jak się do niego dostać. Liv podążyła drogą wskazaną przez Nightdoom’a. Weszła po schodach na pierwsze piętro, skręciła w lewo i doszła do ostatnich drzwi po prawej stronie korytarza. Przekręciła gałkę i nieśmiało otworzyła drzwi, słońce wlewające się przez okna oślepiło ją na moment. Kiedy oswoiła się ze światłem rozejrzała się po pokoju. Ujrzała małe pomieszczenie z łóżkiem umieszczonym przy ścianie, małym stolikiem i ogromną szafą. Od razu uderzył ją w nozdrza zapach stęchlizny i drewna. Parapet był zakurzony, a ze ścian schodziła biała tapeta w beżowe kwiaty. Skrzywiła się na myśl, że będzie spać tu przez całe wakacje. - Fajny pokój, co? Liv usłyszała czyjś głos. Zaskoczona odwróciła się szybko i zobaczyła chłopaka stojącego w drzwiach z założonymi rękami. Śmiał się pod nosem, a jego oczy rozbłysły, kiedy zobaczył twarz dziewczyny. W mgnieniu oka ucichł, zakrył usta dłonią i szepnął coś w rodzaju: „o cholera”. Liv otworzyła oczy ze zdumienia, przed nią stał ten sam chłopak, na którego wpadła dzień wcześniej. - Miłe powitanie. – burknęła. Chłopak zaczął się usprawiedliwiać. - Nie o to chodziło Liv. Przepraszam, ja tylko… no sam nie wiem. - Dobra, przestań. Ja też mam coś do powiedzenia. – teraz to chłopak spojrzał na nią zdziwiony, a w jego z pozoru roześmianych oczach, czaiła się przebiegłoś i, co dziwniejsze – ból – Nawet nie wiem, jak masz na imię. Może się przedstawisz? Chłopak odetchnął z ulgą, ból w jego oczach zastąpiła ulga. - Jestem Jared, a nazwiska nie mam. – uśmiechnął się szeroko, wiedząc, że wprawił dziewczynę z w zakłopotanie. - Ale dlaczego nie masz nazwiska? – Liv wcale nie była zakłopotana, po prostu ciekawa. - Alzar mnie gdzieś znalazł, gdy miałem około roku i zaopiekował się mną, ale nie chciał zostać moim ojcem. Próbował uniknąć jakichkolwiek zobowiązań prawnych. - Więc wychodzi na to, że nie istniejesz? – zażartowała Liv. - Wiesz, dla mnie jestem bardzo ważny, a inni mnie nie obchodzą. Jared uśmiechnął się szeroko, ale mina mu zrzedła, kiedy usłyszał pytanie Liv. - Hm. Ale chciałam się dowiedzieć, dlaczego ty i Alzar zachowujecie się dziwnie. To twoje „o cholera”, czy w ogóle cała dziwna postać Alzara owiana tajemnicą. O co w tym wszystkim chodzi? – dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, jak niestosowne zadała pytanie. Jared jednak zgrabnie ominął odpowiedź na pytanie zdaniem: - Każdy ma jakieś swoje dziwności. – uśmiechnął się, ale zdenerwowanie z jego oczu nie zniknęło. - Nie umiesz kłamać, co? – Liv się obdarowała chłopaka cudnym uśmiechem. - Co? Liv, co ci przyszło do głowy? – Jared patrzył na nią szeroko otwartymi oczami – No dobra, może i nie potrafię kłamać, ale jak zauważyłaś coś takiego? – nie ukrywał, że był ciekawy odpowiedzi. - To proste. – Li wyszczerzyła zęby w uśmiechu – Unikasz odpowiedzi na moje pytania, ale nadal nie dowiedziałam się, o co w tym chodzi. Może uraczysz mnie odpowiedzią? - Niekoniecznie. - Okej. Jak nie chcesz, to nic nie musisz mówić. Byłam tylko ciekawa. Jared zdziwił się lekko, jeszcze nigdy nie spotkał osoby, która nie wymuszałaby na nim niczego. Znał tylko trzy rodzaje dziewczyn. Takie, które mówią tylko o swoich paznokciach, takie, które nie mówią nic i takie, które były kompletnie urwane z choinki, szalone i zakręcone. Osobiście najbardziej lubił trzecią grupę – przynajmniej umiały cieszyć się życiem, ale osoba Liv nie pasowała do żadnej z tych grup. Liv miała bardziej powikłany charakter, sama nie wiedziała jak bardzo. Jej, także osoba Jared’a przypadła do gustu. Była to jedna z nielicznych osób, przed którymi potrafiła się otworzyć i normalnie z nim porozmawiać. Dziewczyna wygoniła chłopaka z pokoju, pod pretekstem, że musi się rozpakować. Ominęła jednak fakt, że walizki jeszcze nie było w jej pokoju. Zeszła na dół i z rozczarowaniem stwierdziła, że walizka leży dokładnie w tym miejscu, w którym ją zostawiła. Postanowiła, więc wtargać ją sama na sam szczyt schodów. Chwyciła ją za uchwyt i zaczęła ciągnąć. Z trudem pokonała jeden stopień, a uwierzyć nie chciała, kiedy stwierdziła, że jest już w połowie schodów. Los jednak nie uśmiechnął się do niej, poczuła się wykończona i puściła walizkę, która z hukiem stoczyła się po schodach. Nie zatrzymała się jednak i z kolejnym głośnym hukiem roztrzaskała drzwi, niegdyś zasłaniające przejście do pokoju naprzeciwko schodów. Liv z przerażeniem obserwowała tą scenę, zbiegła ze schodów, przeskakując po dwa stopnie. Chcąc wyciągnąć bagaż spod sterty połamanych desek zajrzała do ciemnego pokoju, kątem oka zobaczyła jakiś błysk, sprawnie ominęła połamane drzwi i weszła do środka. Zaczęła macać po ciemku ściany, w poszukiwania włącznika światła, w końcu trafiła na plastikowy guzik i nacisnęła go. Światło oświetliło cały pokój, ukazując jego wnętrze. Liv nie wydawało się, że widziała błysk, ona go zobaczyła. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. To, co spowodowało owy błysk był miecz, wiszący na ścianie. Nie był on jedyny w tej sali, ściany były pokryte różnego rodzaju bronią: mieczami, rapierami, łukami, dziwnymi kamieniami, które wzięła za granaty, ale w oczy rzucił jej się sztylet ze złotą rękojeścią. Kiedy podeszła bliżej zauważyła wygrawerowany na nim napis: „Synowie Nocy z ciemności powstali i tam też wrócą”. Nagle za plecami usłyszała szmer, myślała, że to Alzar, który zaraz ją wyzwie, ale w pewnym momencie przestała cokolwiek widzieć. Pomyślała, że straciła wzrok, ale powoli, miarowo spod osłony ciemności zaczęły wyłaniać się jakieś kształty, jej wzrok zaczął przyzwyczajać się do ciemności. Postanowiła wyjść z pokoju, ale potknęła się i runęła do tył, uderzając głową o ścianę. Ból przeszył jej głowę, zamknęła oczy i zaczęła masować sobie skronie, by, chociaż trochę uśmierzyć ból. Kiedy usłyszała kroki szybko otworzyła oczy, czego pożałowała. Pół metra od niej stał czarny jak smoła pies, a przynajmniej coś, co go przypominało. Jego postać była rozmazana, wyglądał jak duch, który nawiedza małe dzieci w koszmarach, ale to była rzeczywistość. Liv wydawało się, że zwierzę dorównujące wielkością dorosłemu wilkowi patrzy prosto na nią, nie była jednak pewna. Tam gdzie stwór powinien mieć oczy, widniały tylko ziejące pustką otwory. Liv poruszyła się niespokojnie, jeszcze nie do końca wiedząc, co się dzieje, ogarniał ją strach, chciała jak najszybciej stamtąd wybiec. Nagle bez ostrzeżenia, stwór rzucił się na dziewczynę, przygwożdżając ją do ziemi, próbowała go uderzyć, ale on nie zwracał na to w ogóle uwagi, ugryzł ją tylko w lewą rękę, zostawiając głębokie rany. Liv krzyknęła z bólu, ale nie straciła orientacji, rzucała się na wszystkie strony, aż w końcu udało jej się zrzucić z siebie potwora. Stanęli naprzeciwko siebie, oboje czekali na ruch przeciwnika, pies zaatakował pierwszy. Skoczył do przodu, chcąc wgryźć się w bok Liv, ona jednak szybko uskoczyła. Znajdowała się plecami do potwora i chciała się jak najszybciej odwrócić, ale on był szybszy i zranił ją w plecy. Dziewczyna czuła ciepłą, lepką krew spływającą po plecach, wiedziała, że zaraz zasłabnie, zachwiała się niebezpiecznie, ale zebrała w sobie siły i odwróciła się. Stwór znowu się na nią rzucił, tym razem, jednak Liv go wyprzedziła. Nad jego głową ujrzała złoty sztylet, przeskoczyła nad potworem i chwyciła broń. Teraz czuła się w miarę bezpieczniej, lecz wiedziała, że powoli traci przytomność, miała mroczki przed oczami, nie chciała już dłużej walczyć, nie miała na to siły. Przeciwnik powalił ją jednym ruchem na ziemię, zdążyła zobaczyć, jak paszcza potwora, uzbrojona w długie, ostre zęby, zbliża się do jej twarzy. Zareagowała natychmiast, wyciągnęła sztylet przed siebie i wbiła go w gardło potwora. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała to jęki stwora, i głos jakiejś kobiety: - Yedi! Ty idioto, czy ona przypomina ci młodego chłopaka? Patrz tam! To on, ten, co tu biegnie!... Na co czekasz?! Atakuj Yedi, atakuj!
***
Liv stała na skraju przepaści, spojrzała w dół mając nadzieję, że dojrzy dno, lecz jedyne, co dostrzegła to mgła owiewająca dół, niczym jedwabna chusta. Nagle za plecami usłyszała szelest liści, odwróciła się gwałtownie, a jej oczom ukazały się cztery zakapturzone postacie. Żadnej z nich nie mogła rozpoznać, ich twarze pochłonął cień, zabierając ze sobą ich oczy i złowieszcze spojrzenia, które właśnie rzucali w jej stronę. Liv nie mogła tego dojrzeć, patrzyła na chłopaka, który wijąc się z bólu leżał u ich stóp. Nagle jak za skinieniem różdżki wstał, ale wzrok jego był nieobecny, tak samo jak świadomość. Spojrzał na nią i podszedł bliżej, wyciągnął do niej rękę, ale ona ją odtrąciła. Jared się zniecierpliwił, rzucił jej złowieszcze spojrzenie, tym razem świadom, co robi, chwycił ją za ramiona i popchnął. Liv poczuła krawędź pod stopami, nie utrzymała równowagi i spadła. Słyszała swój krzyk, całe ciało bolało ją, czuła na sobie piekące rany i okaleczenia. Kiedy wpadła we mgłę, poczuła się lekka, a jej uszu dobiegł krzyk: - Co się stało?! Liv gwałtownie usiadła na łóżku, czego pożałowała. Jej ciało bolało, jakby wszędzie poprzebijane było sztyletami. Kiedy zobaczyła Jareda biegnącego w jej stronę uspokoiła się i opadła na poduszki. Próbowała zapewnić go, że nic się nie stało, lecz wypowiedzenie samego słowa „nic”, wymagało ją wielkiego wysiłku i bólu. - Nic już nie mów. Musisz odpocząć i wykurować się. – Jared patrzył na nią matczynym spojrzeniem. Liv ledwo skinęła głową, ale chłopak to zrozumiał i wyszedł z pokoju zostawiając ją samą, chciała zasnąć, ale przeszkadzał jej w tym harmider panujący za drzwiami. Słyszała wrzeszczącego Alzara i spokojnie z nim konwersującego Jareda. - Czyś ty oszalał chłopcze?! Po jaką cholerę ją ratowałeś?! Przecież mogłeś stracić życie! Vivienne stała tuż obok, na twoje szczęście zaatakował cię tylko jej pupil, Yedi… - był naprawdę wzburzony, jego złość próbował stłumić Jared, ale niekoniecznie z dobrym efektem. - Ale ona i tak by nie zginęła. - No i co z tego! – Alzar nadal miał podniesiony głos – Rada Starszych może odebrać twoje umiejętności i prawo do walki! A Synowie Nocy będą przysyłać coraz więcej demonów, by porwały Liv! Jesteś idiotą, idiotą, idiotą! - Może i jestem, - Jared powiedział to tak, lekko, że mogło się wydawać, iż nie docierały do niego słowa Alzara – ale przynajmniej, Synowie jeszcze nie mają dziewczyny i nie mogą odnowić Kręgu. Na chwilę zapanowała cisza, Liv poczuła nagły przypływ energii, ale każdy, nawet najmniejszy ruch, nadal sprawiał jej ogromny ból. Próbowała zasnąć, ale nie potrafiła przez nękające ją myśli. Synowie Nocy? Yedi? Rada Starszych? Krąg? O co w tym wszystkim chodzi, próbowała się domyślić, ale nie znalazła jakiegokolwiek sensu. Pomyślała nawet, że zwariowała, bo jaki normalny człowiek stacza bitwę z potworem, przy okazji ocierając się o śmierć? Przemogła swój strach i ból, podniosła się i usiadła na krawędzi łóżka. Rozejrzała się po pomieszczeniu, była w pokoju, który przydzielił jej Alzar, kiedy po raz pierwszy przeszła próg tego domu. Nadal słyszała głosy, ale już mniej donośne, mężczyźni zaczęli rozmawiać ciszej, wiedząc, że Liv wcale nie śpi, zresztą jak mogłaby zasnąć w minutę? Posiedziała tak chwilę, gapiąc się na swoje ubranie, które całe było poszarpane, pokryte skrzepniętą krwią, lecz wszystkie rany dokładnie owinięte zostały bandażem, przez który prześwitywały ciemnobrązowe plamy krwi. Liv z obrzydzeniem popatrzyła na siebie i cała obolała wstała z łóżka i wolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Sięgnęła do gałki do drzwi, ale Jared ją wyprzedził i otworzył je pierwszy. - Gdzie się wybierasz młoda panno? - jego twarz rozjaśniał wielki uśmiech i roześmiane oczy – Nie powinnaś leżeć w łóżku? Chociaż mogło ci się to znudzić, zważywszy na to, że leżałaś tak cztery dni. Liv nie chciała wierzyć własnym uszom. Zrobiła wielkie oczy i ze zdumieniem prawie wykrzyknęła: - Aż cztery dni?! A co z moją mamą? Co mówiliście, gdy dzwoniła? Jared parsknął śmiechem. - To, że leżysz w łóżku nieprzytomna, bo spadłaś ze schodów. Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Ale ja nie spadłam ze schodów! – zaprotestowała – Ale co o was myśli moja mama? - Owszem, spadłaś. Nie pamiętasz, bo uderzyłaś się w głowę. A co do twojej mamy, to nie zadzwonił ani razu. Taka jest prawda. - Nie dzwoniła? – zdziwiła się – Ale dlaczego próbujesz mi wmówić, że spadłam ze schodów, chociaż wcale tak nie było? Jared był zakłopotany. - Ja, no, nie… Ale co konkretnie pamiętasz? - Tylko to, że zaatakował mnie jakiś pies, Yedi. Jared zamknął na chwilę oczy i szepnął: - Nie powinnaś tego pamiętać. Liv podniosła jedną brew i uśmiechnęła się szeroko. - Okej, zapomnę o tym, jeśli powiesz mi gdzie jest łazienka, muszę się wykąpać, bo śmierdzę. W oczach Jareda ujrzała ulgę, nie zamierzała jednak odpuścić, wiedziała, że chłopak teraz nie ustąpi, ale potem może się złamie… Teraz jednak się uśmiechnął i z zadowoleniem stwierdził, że ma szansę dogryźć dziewczynie. - Fakt, śmierdzisz, i do tego musisz się przebrać. Te ubrania już się do niczego nie przydadzą. A tak przy okazji, przyniosłem twoją walizkę, leży o tam. Wskazał na nią brodą i poczekał, aż Liv do niej podejdzie i zacznie się z nią siłować, by ją przewrócić i otworzyć. Stał tylko i patrzył na żałosne staranie dziewczyny, najpierw pchała walizkę, potem próbowała ją rozbujać, żeby sama się przewróciła, ale bez jakichkolwiek rezultatów. W końcu postanowił pomóc i jednym, zgrabnym ruchem ręki chwycił walizkę, a drugim bez problemu położył ją bezszelestnie za ziemi. - Dzięki. – bąknęła Liv. Rozpięła zamek i wyjęła ze środka pierwsze, lepsze dżinsy, bluzkę i jeszcze kilka innych rzeczy, ale nie buty. Innych niż te, które miała na nogach, nie posiadała. Jared uważnie obserwując jej poczynania z rozbawieniem stwierdził: - Jesteś jedyną dziewczyną, jaką znam, która ma tylko jedną parę butów. Liv dumnie podniosła głowę, przeszła bez słowa obok Jareda i wyszła z pokoju. Skręciła w lewo, zdążyła przejść kilka metrów, ale coś sobie uświadomiła. Wróciła do pokoju, gdzie zastała chłopaka, nadal stojącego tyłem do drzwi. Uśmiechał się pod nosem, spodziewał się, że dziewczyna jeszcze wróci. - Jest jeden, mały szczegół. – jej twarz płonęła ze wstydu, nawet nie potrafiła dumnie wyjść z pokoju. Jared wolno się obrócił i powiedział: - Tak? – rozbawienie nie znikało z jego twarzy. - Nie wiem gdzie jest łazienka. Może uraczysz mnie jakimiś wskazówkami? – Liv nadal próbowała zgrywać bardzo dumną z siebie dziewczynę, ale bez powodzenia, bo policzki płonęły jej szkarłatnym rumieńcem. - Prawy korytarz, pierwsze drzwi po lewej. Liv nie dziękując, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z pokoju, nie była pewna, ale wydawało jej się, że widziała płomyki w oczach chłopaka. Tym razem bez problemu doszła do łazienki, chciała wejść pod prysznic, ale przypadkiem spojrzała w lustro i ujrzała swoją twarz. Wyglądała jeszcze gorzej, niż sobie wyobrażała, jej policzki poprzecinane były głębokimi bruzdami, pod lewym okiem miała wielkiego sińca, a włosy posklejane były krwią, pewnie wyglądałaby jeszcze gorzej, gdyby ktoś nie przemył jej twarzy, kiedy spała. Nie chcąc dłużej na siebie patrzeć weszła pod prysznic i z rozczarowaniem stwierdziła, że w tym domu nie było ciepłej wody. Cała zziębnięta musiała się przemóc, by oblać się tą wodą, nie mówiąc już o umyciu włosów, myślała także o tych wszystkich niemożliwych rzeczach, które ją spotkały, nie rozumiała z tego nic, jednak wiedziała, że zna rozwiązanie, jednak dociec go nie mogła. Próbowała przebrnąć przez czarną czeluść swoich snów i wspomnień, ale na darmo, w głowie cały czas miała obraz dziwnego psa rzucającego się na nią, próbującego ją zabić.
Gargamel - 02.01.2010 17:24
No i fajno. Lubie wszystko co jest związane z fantastyką:P. Mi się podoba. Jeszcze zajrze...Ciekawe co to za demony...
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|