|
|
|
Koniec |
canny - 22.12.2008 12:08
Koniec
Tylko nie myślcie, że to święta były inspiracją tego opowiadania. Jednorazowego opowiadania.
Szłam powoli, pod stopami chrzęszczały mi różnokolorowe opadłe liście, które teraz dzielnie sprawowały zadanie ściółki leśnej. Wdychałam woń lasu jakby to miał być ostatni raz. Wędrowałam tak uśmiechając się do każdej istoty żywej, jaką ujrzałam i przyglądając się wszystkiemu z taką intensywnością, że od mojego wzroku zapewne mogłyby pospadać z drzew liście, gdyby oczywiście nie spadły wcześniej. Nie liczył się czas – bo niby dlaczego miał się liczyć? Byłam szczęśliwa, że pozwoliła mi jeszcze raz to wszystko zobaczyć. Była taka łaskawa! Wcześniej czułam do niej tylko wstręt i lęk. Ba! To był niewyobrażalny strach, strach przed tym, co było nieuchronne. Teraz idąc przez ten piękny, jesienny las poczułam do niej coś jakby sympatię. Tak, można to tak określić. Nie była taka zła, jak mi się wydawało. Na wietrze powiewała długa, kwiecista sukienka. Wyciągnęłam ręce przed siebie oglądając je z uśmiechem. Znów piękne, młode, bez zmarszczek i blizn, które je szpeciły. Dotknęłam pięknymi rękami młodzieńczej twarzy. Na powrót była urodziwa, a skóra na niej delikatna i elastyczna. Poszerzyłam uśmiech, aby upiększył ją jeszcze bardziej. Na ramię spadł mi kosmyk kasztanowych, prostych, długich włosów. Och jak dobrze widzieć ich pierwotny kolor! Spacerowałam, nie oglądając się za siebie – bo po co? Żeby znów doznać zawodu? Nie, nie było sensu. Hardym krokiem szłam przed siebie, nie znając kierunku ani celu, ponieważ tak naprawdę nie było to istotne. I nagle sceneria się zmieniła. Byłam teraz w pustej uliczce. Podążyłam przed siebie, jednak nie przyspieszyłam kroku. Był takiej samej prędkości, jak ten spacerowy z lasu. Było ciemno. Tak, dobrze pamiętałam tą uliczkę. Szłam do przodu mijając kolejne drzwi i okna, w których większość rodzin jadła już kolację. Śnieg piszczał mi pod stopami. Wzdrygnęłam się, mimo grubej, zimowej kurtki większy podmuch północnego wiatru dobierał mi się do skóry. Wciągnęłam lodowate powietrze i zamrugałam powoli, z gracją. Na mojej młodej twarzy znów zawitał radosny uśmiech. Spacerowałam teraz ciemnymi uliczkami Warszawy, która układała się już do snu pod grubą pierzyną śnieżnego puchu. Przechodziłam akurat nad kolejną z rzędu latarnią, zapomnianą, ciemną. Nie jak jej towarzyszki – jarzące się światłem. Spojrzałam na nią i posłałam jej pocieszycielski uśmiech. Zapaliła się dosłownie na sekundę i za chwilę zgasła pozostawiając mrok wokół siebie, jakby chciała do mnie mrugnąć mówiąc przy tym: „Wszystko w porządku. Kiedyś sobie o mnie przypomną.” Jakie to wszystko było nieprawdopodobne! Zobaczyć to jeszcze raz, znów! Była pełna szczęścia. I znów sceneria uległa zmianie. Byłam w przedsionku jakiegoś mieszkania. Poczułam ciepło otulające moją zmarzniętą skórę. Kurtka, w której przed chwilą byłam na dworze wisiała sobie na wieszaku obok mnie, a wysokie, skórzane kozaki stały przy małym grzejniku susząc się. Spojrzałam na swoje stopy, tym razem odziane w niebieskie, puszyste kapcie. Powąchałam chciwie powietrze. Pachniało tak cudnie! Makowiec, keks… Wszystkie ciasta, które zawsze gościły w moim domu na stole Wigilijnym. Dreszcz przeszedł po moich plecach, kiedy usłyszałam wesoły pisk dziecka. Powolnym krokiem poszłam przed siebie. Doszłam do drzwi, a raczej łuku, który łączył salonik z resztą domu. Postąpiłam jeszcze krok do przodu i ujrzałam brązowowłosą uśmiechającą się kobietę. Klęczała przy pięknej, kolorowej choince. Och, jaka ja byłam piękna! Obok niej spoczywał przystojny mężczyzna, również uśmiechając się do dziewczynki i gładząc kobietę po kasztanowych włosach. I jeszcze moja córeńka. Jakie to wspaniałe uczucie widzieć ją znów w wieku trzech lat. Odwróciła się na chwilę w moją stronę, jednak nie mogła mnie zobaczyć. Bo tak naprawdę mnie tam nie było. Byłam obok niej, przy choince, rozpakowując z nią kolorowe pakunki. Jednak ja zdążyłam przyjrzeć się jej rumianej, porcelanowej twarzyczce. Pełne, różowe usta wygięły się w szczerym uśmiechu, tak jak zresztą błękitne oczęta. Wszystko w niej było takie wspaniałe. Wtedy podeszła do niej jakaś starsza kobieta i pogładziła ją po drobnej główce. Mała zaśmiała się głośno wyciągając do niej rączki i wołając: „Babciu! Babciu!” W oku zakręciła mi się łza. Ale tylko jedna, bo wiedziałam, że niebawem spotkam się i z tą kobietą i z mężczyzną uśmiechającym się do dziecka. Zamknęłam oczy i po raz kolejny moją twarz ozdobił uśmiech. „Już wystarczy. To było wspaniałe.” I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znalazłam się powrotem w lesie. W oddali słyszałam rwący potok, na drzewach śpiewające ptaki, a pod nogami uginający się, świeży, soczysto zielony mech. Wiosenny chłód otulał moje rozgrzane ciało. Podążyłam przed siebie przyspieszając nieco kroku. Za chwilę znalazłam się na pięknej łące, oszałamiającej ilością różnokolorowych kwiatów i słodkich zapachów. W oddali majaczyła się ciemna sylwetka. Była coraz bliżej, jej kształt coraz bardziej wyostrzał się. Tak, to na pewno ona. Nie czułam strachu, ani obawy przed tym co ma nadejść. Po prostu zrozumiałam, że to było nieuchronne. Podeszła do mnie i wyciągnęła kościstą rękę. Zawsze tak ją sobie wyobrażałam. Okryta czarną, dziurawą peleryną z dużym kapturem. Zawahałam się przez ułamek sekundy jednak po chwili uśmiechnęłam się do niej i wyciągnęłam piękną, młodą dłoń. Dotknęłam jej kościstych palców, a ona uścisnęła moją dłoń. A potem… potem nie było już nic.
Liv - 22.12.2008 19:44
Piękny opis śmierci :) Taki pogodny, wesoły. Czytając, ani na chwilę starałam się nie spuszczać oka z tekstu. Bardzo ładnie wszystko opisałaś. Naprawdę, naprawdę piękne :)
canny - 22.12.2008 20:13
Dzięki Liv :* Chciałam pokazać, że umieranie nie musi być takie złe :)
Sweet.Dreams - 22.12.2008 20:20
To jest po prostu przecudne! Zazdroszczę talentu :P
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|