|
|
|
Białe róże |
canny - 13.03.2010 19:59
Białe róże
Witam! Od czasu do czasu muszę coś napisać, taka już jestem i o. W każdym razie wypadło nic innego, tylko kryminał, TAK ZNOWU. Opowiadanie jest dwu- lub trzyczęściowe, w pełni już napisane. W ogóle miał to być taki łanszocik, ale stwierdziłam, że lepiej podzielić. Nie wiem, jak się ma tytuł do tego wszystkiego, ale nic innego nie mogłam wymyślić. I, żeby uprzedzić pytania: znaczenie owego tytułu wyjaśni się w kolejnych odcinkach. Zapraszam na część pierwszą.
PART I Początek końca
-Puść ją. – Spokojny, opanowany głos odbił się echem od ścian przestronnego magazynu. Mężczyzna, który te słowa wypowiadał, ubrany był całkiem normalnie, a mianowicie miał na sobie znoszone dżinsy, jasnoszary T-shirt z jakimś mało skomplikowanym nadrukiem, odcinający się od śniadej skóry, a na to narzuconą i niezapiętą czarną wiatrówkę. Jedyne, co w jego wyglądzie mogłoby wydać się niepokojące, to spore, pięciocentymetrowe rozcięcie na lewym policzku, a wokół niego kilka kropel skrzepniętej krwi. No i pistolet. Lewą rękę miał sztywną, wyciągniętą do przodu, a w dłoni ściskał broń. Nie żadną wykwintnie drogą, nie. Był to zwykły glock, kaliber 10mm. Co nie zmienia faktu, że cholernie ciążył mu w dłoni. Ów pistolet wymierzony był w osobnika stojącego jakieś dziesięć metrów od niego, w sam środek jego łba, konkretnie. Na twarzy osobnika wymalowany był dziki, chory uśmiech, ukazujący rząd nierównych, pożółkłych od tytoniu zębów. Głowa świeciłaby łysiną, gdyby nie obwiązał jej czarną chustką. Na chustce były jakieś wzory, tak. Mógł to dostrzec dopiero teraz, kiedy kurz i pył powoli opadały na ziemię, uprzednio wzruszone ich gwałtownymi ruchami. Osobnik ubrany był niecodziennie. Miał na sobie długi, czarny płaszcz rodem z ‘Matrixa’ i czarne, przybrudzone błotem adidasy. Jego strój nie trzymał się kupy i pewnie ściągał na siebie spojrzenia zdziwionych przechodniów, ale nie to było istotne. Na rękach miał czarne, skórzane rękawiczki, a w jego prawej dłoni spoczywał identyczny glock, kaliber 10mm. Cóż za ironia. Mężczyzna zabiłby go już dawno, jednak powstał pewien problem, w międzyczasie. A mianowicie kobieta, która stała pomiędzy nimi, do której czarnych loków przyciśnięta była lufa pistoletu. Tak, to zdecydowanie mu przeszkadzało. -Oj, Carter, Carter… - Osobnik zaśmiał się, widocznie rozbawiony jego naiwną prośbą. Wolną ręką przyciskał do siebie kobietę, trzymając ją za szyję ramieniem. – Naprawdę myślisz, że wystarczy poprosić? Jesteś głupi, Carter. Jesteś głupi i umrzesz głupi. Co za nieszczęście… A twoja dziewczyna zejdzie razem z tobą, jeśli nie odłożysz zabaweczki na ziemię. – Dodał, zwracając się jak do pięciolatka, nie odróżniającego dobra od zła. W tym wypadku jednak i Carter nie był pewien, czy śmierć nie byłaby całkiem niezłym rozwiązaniem. Może nie śmierć z ręki takiego głąba jak Summers, ale… Nieważne. Nie mógł dopuścić do tego, by Summers zabił jego, bo wtedy, kiedy już nikt nie będzie wstanie go powstrzymać, unicestwi również ją. Sheen, tak miała na imię. Była jakieś dziesięć centymetrów niższa od niego, niespecjalnie chuda, ale nie można było powiedzieć, że gruba. Ot – taka w sam raz. Biały płaszcz do kolan, przepasany czterema splecionymi czerwonymi rzemykami, odcinał się na tle ciemnej karnacji koloru kawy z mlekiem oraz czarnych sprężynek spływających z gracją po jej ramionach. Nie była niepozorną kobietą i Carter to wiedział. Każdy, kto ją znał, to wiedział. Już sama jej mina wyrażała głębokie niezadowolenie faktem, iż ma do głowy przyciśniętą lufę pistoletu. Pełne, typowe dla rasy mongoidalnej usta wykrzywione były w jakimś niemym wyrazie wściekłości, a jednocześnie czarne oczy pałały dziecięcą bezradnością. Tak, zdecydowanie nie mógł dać się zabić, chociażby z powodu Sheen. -Co ty odpierdzielasz, Summers? Zasłaniasz się kobietą? Tylko na to cię stać? – Starał się, by ton jego głosy był swobodny i prześmiewczy, podczas gdy w środku siebie gorączkowo układał i obalał kolejne strategie, plany, czy cokolwiek innego, co pozwoliłoby mu wyjść cało z opresji. -Grasz na czas, mój przyjacielu. Nie wyjdzie ci to na dobre. – Odparł mu tym swoim firmowym, pełnym wyższości głosem, jednak tym razem pobrzmiewała w nim ostrzegawcza nuta. – Nikt cię tu nie znajdzie. Moi chłopcy już dawno wywiedli twoich kompanów na koniec świata. Carter ścisnął pistolet w dłoni, jakby chciał upewnić się, czy rzeczywiście nadal tam jest. Gdyby tylko był pewien, że kula trafi w Summersa, zanim ten naciśnie spust, nie stałby tu. Nie, jadłby lunch z Sheen w Starbucksie, jak co dzień zresztą. Wyłączając te dni, w których musieli jechać na jakieś pilne akcje, czy coś w tym rodzaju. -Wariat. – Czyjś cichy, ale gniewny pomruk przerwał kilkunastosekundową ciszę, zalegającą pomiędzy dwoma panami. Sheen, tak, mógł się spodziewać tego, że w końcu znudzi jej się to stanie. -Wariat, mówisz? – Magazyn wypełnił gardłowy śmiech szaleńca. Zanim się uspokoił, Carter zdążył rzucić kobiecie temperujące spojrzenie, na które odpowiedziała wywróceniem oczami i cieniem uśmiechu. Jak zwykle. Czy ta kobieta chociaż raz nie może postępować tak, jak trzeba? -Ona ma rację. Powinieneś iść się leczyć, zanim ktoś wpakuje ci kulkę w łeb. – Albo ty komuś – dodał w myślach. Jak się spodziewał, na przestępcy nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, a wręcz przeciwnie – wyglądał, jakby się intensywnie nad czymś zastanawiał, może niekoniecznie nad jego słowami. -Nie chciałbym cię zabijać. – Mruknął po chwili, tonem diametralnie zmienionym. Jakby mówił do siebie, a nie do któregoś z nich, a w dodatku wyglądał, jak człowiek pogrążony w głębokim transie. Oboje czekali na dalszy ciąg, który być może miał nie nastąpić. Jednak wiedzieli, że im dłużej tamten nawija, tym więcej czasu zyskują. Więc nie zamierzali mu przerywać. – Jesteś cenna. Naprawdę niezła by była z ciebie asystentka, gdybyś tylko zechciała… -Wałkowaliśmy ten temat już z milion razy. – Mruknęła zniecierpliwionym tonem, nie zważając na ostre spojrzenia Cartera. A było tak dobrze! – Wiesz, że wolę, żebyś mi rozwalił łeb, niż wstąpić do tej twojej popierniczonej organizacji. Kropka. -Twoja wola, kotku. – Odparł, nieco zmartwionym tonem. Carter wiedział to, co wiedzieli wszyscy ich znajomi, że Summers leci na Sheen. Bo kto normalny przy takiej kobiecie nie dostałby kota? Trzeba być pozbawionym jaj, albo gejem. Zerknął na napastnika, nadal mierząc prosto między jego oczy. Strzelał dobrze, naprawdę bardzo dobrze. Odkąd skończył dwanaście lat, ojciec regularnie co miesiąc zabierał go na strzelnicę. Lubił strzelać, pozwalało mu się to wyładować i jednocześnie nie rodziło w nim agresji, jak w niektórych. Dawało mu to poczucie bezpieczeństwa, bo wiedział, że za każdym kolejnym razem staje się coraz lepszy i po każdym kolejnym treningu ma większą szansę na obronę. Pistolet ojca, jako policjanta z zawodu, zawsze leżał w szufladzie ze skarpetkami, w sypialni rodziców. Piętnastoletni wówczas Carter, jak co dzień po powrocie ze szkoły, udał się do ów pokoju, aby sprawdzić, czy nadal tam jest. Nie było go. Od razu zaniepokoiło to chłopaka, więc zawołał ojca, który praktycznie nie powinien być w domu do wieczora, a była dopiero trzecia. Odpowiedziała mu cisza. Ta cisza byłaby całkiem normalna, gdyby nie zdążyła przesiąknąć strachem i mrożącymi krew w żyłach przypuszczeniami dziecka. Kilka minut później znalazł ojca w kuchni na podłodze, w kałuży krwi. W jego ręce spoczywał glock. Jak się później dowiedział, na jednej z akcji jego tata omyłkowo zastrzelił swojego kolegę, jednocześnie odbierając swojej chrzestnej córce ojca i dobrej przyjaciółce męża. Było to w jakiś sposób dla niego za dużo i nie pogodził się z ciężkim faktem. Smutne. Zamrugał kilka razy, czując jak oczy zachodzą mu wilgocią. Nie, płakać by nie płakał, ale przeszkadzało mu to w skupieniu się na celu. A celem było aktualnie rozwalenie łba owego osobnika. Dobra, kończymy tę zabawę. – Mruknął do siebie w duchu i ruchem kciuka odbezpieczył broń. Po chwili pistolet naprzeciw niego wydał identyczny dźwięk. -Słuchaj, Summers, mam dość zabawy w kotka i myszkę. Jestem głodny i zmęczony, a muszę jeszcze uzupełnić zaległe raporty i posprzątać mieszkanie. Więc liczę do trzech i albo ją puścisz i się poddasz, albo wpakuję ci kulkę w mózgownicę. – Oznajmił znudzonym, ale wyraźnym i stanowczym tonem. Wyraz twarzy Sheen nie uległ zmianie – albo bardzo się bała i potrafiła doskonale to zamaskować, albo ufała mu w stu procentach. Carter nie wiedział, która z możliwości jest bardziej prawdopodobna, ale był świadom, że kobieta nie ujawniłaby tego strachu, za nic w świecie, szczególnie przy facetach, zwłaszcza, że jeden był jej narzeczonym, a drugi przyszłym lub niedoszłym zabójcą. Skomplikowana kobieta. -Raz… -Popełniasz wielki błąd, mój przyjacielu. Na twoim miejscu… -Dwa… -…odłożyłbym pukawkę i grzecznie, z podniesionymi rękami padłbym na kolana i błagał… -Trzy. Strzał. Jeden. Chmura wzruszonego na powrót pyłu wniosła się do góry i zawirowała niczym miniaturowa burza piaskowa. Jednak Carter był wstanie dostrzec, z jakim rezultatem wypadła ta cała akcja. Zamarł, a glock nieomal wyślizgnął mu się z ręki. Chybił. -Prosiłem, żebyś tego nie robił, Carter. Raz w życiu mógłbyś posłuchać.
_____ Proszzz o opinię ;]
Bezimienna - 13.03.2010 20:10
przeraziłaś mnie ilością tekstu O.o jak przeczytam to editnę.
Edit zastrzelił ją !ja pitolę! Cytat:
napo wrót
sorki ale tak niegrzecznie, co to znaczy?! :D na_powrót (lub razem, ale tak jest żle)
Niezłe:) będę czytać na pewno :) PZDR~Caro
canny - 13.03.2010 20:40
aa to jest niechcący xd pewnie dałam razem, a Word poprawil tak, jak nie powinien -.- no, dzieki za komentarz ;d a teksu chyba nie jest w sumie tak duzo... ;p
Yuriki - 17.03.2010 14:23
Jej, świetne ** Strasznie mi sie spodobało Masz we mnie czytelniczkę na 100 % :>
EsteeM - 18.03.2010 18:19
Bardzo interesujące, spodobało mi się. Czekam z niecierpliwością na dalsze części :D
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|