Believe

Believe

Podstrony
 



canny - 09.11.2009 19:05
Believe
  Na początku spróbuję odgadnąć Wasze odczucia, gdy zobaczyliście kolejne opowiadanie mojego autorstwa w tym oto dziale. Cóż, nie brakło pewnie komentarzy w stylu: "O yaa, jej to się nigdy nie znudzi?" Otóż nie. Bo jak mnie napadnie to nie ma przebacz.
I tak właśnie mnie napadło we śnie. Seryjnie, początek pierwszego rozdziału mi się przyśnił i obudziłam się ze świadomością, że muszę to napisać i wstawić tu.
I wstawiłam.

Dobra, koniec o mnie, opowiadanie. Tytuł? Myślę, ze dobrze oddaje treść. Opowiadanie? Jest trochę inne, nieco chaotyczne, bez ładu i składu, ale właśnie o coś takiego mi chodziło. Bardzo chciałabym to kontynuawać, ale nic nie obiecuję. Więc... Zapraszam do lektury :)

PART I
Changes

-JILL! Uważaj! – Przerażony krzyk należał do młodej, czarnowłosej dziewczyny, biegnącej ile sił w nogach prosto przed siebie. W tym właśnie momencie zmieniła kierunek i popędziła w stronę ogromnej chmary dymu, piętrzącej się na kilkanaście metrów w górę.
-Jill?! Jill! Odezwij się, do cholery! – Krzyczała, wbiegając w wirujący pył. Jednocześnie próbowała zasłonić oczy przed gryzącym piaskiem i otworzyć je jak najszerzej, by dojrzeć chociaż marnie zarysowany kontur postaci.
Zewsząd do jej uszu docierały wrzaski, huk i odgłosy walki. Jednak nie było tego jednego, tego upragnionego, delikatnego głosiku…
Nagle, kilka metrów od siebie w lewo usłyszała chrapliwe kasłanie. Od razu odwróciła się w tamtą stronę i czym prędzej ruszyła w stronę jego źródła.
Nie obchodziło ją aktualnie, ze mógł to być wróg, albo pułapka. Że za chwilę po prostu padnie martwa, tak jak i jej siostra. Ale radość, która zaczęła rozchodzić się po jej całym ciele, gdy zobaczyła Jillian w jednym kawałku była nie do opisania.
-Fay… - Usłyszała cichy szept wydobywający się z wysuszonych warg dziewczyny, gdy w końcu uklękła obok niej. Potem czas zajęła kolejna seria nieprzyjemnego dla ucha charkotu. – Brzuch…
Faith spojrzała na wskazane miejsce i zrozumiała co było przyczyną potwornego kaszlu. Czerwona plama na jej bluzce rosła z każdą sekundą, pozbawiając jej coraz większej ilości krwi. Z okolic pępka wystawał jej dość spory odłamek niezidentyfikowanego metalu. Czarnowłosa oceniła jak głęboko może tkwić w niej osobliwe coś i zrozpaczona stwierdziła po chwili, że równie dobrze zna się na medycynie jak na historii świata.
-Jill? Faith? – Usłyszała za sobą znajomy, głęboki męski głos. Po chwili jego właściciel ukląkł obok niej.
-Jillian… Jasna cholera, co jej się stało? – Spytał jednocześnie zdziwiony i zbulwersowany.
-Wiem tyle samo co ty. – Odwarknęła Faith. Nie była w najlepszym humorze. Nagle usłyszeli potężny huk tuż za plecami. – Pokłócimy się później. Musisz ją stąd zabrać. – Oznajmiła mu, prawie krzycząc, bo szum wkoło był tak głośny, że nie słyszeli siebie nawzajem. Mężczyzna pokiwał głową i wtedy Faith wstała, cofając się do tyłu, by zrobić mu miejsce. Bardzo delikatnie wziął Jill na ręce, oszczędzając jej części bólu. Ale nie całego.
-Au! – Krzyknęła, a Fay zobaczyła, jak z oka płynie jej łza. Sama również była bliska płaczu, mimo, że nieraz znajdowali się w takich sytuacjach.
-Część już pojechała! – Krzyknął do czarnowłosej facet, idąc w… Nieokreślonym kierunku.
-Kto został?! – Odkrzyknęła w odpowiedzi dziewczyna, rozglądając się czujnie na boki.
-Seth, Grace i Izzy. – Ledwo usłyszała odpowiedź. Nagle wszystko stało się takie przejrzyste i jasne… Jednak wybiegli z tej wielkiej niewiadomej w sam środek pola bitwy. A raczej tego, co po nim zostało.
Biegli, widząc w oddali jedną z czterech ciężarówek i starając się nie potknąć o liczne odłamki szkła, metali, skał… A także ciał. Niełatwo było rozróżnić, które należały do ludzi, a które do Nich, ale akurat Faith miała w tym wprawę. I ze spokojem stwierdziła, że nie odnieśli zbyt wielkich strat w ludziach. Przynajmniej nie takich, jak ostatnio.
-Aidan, uważaj! – Usłyszeli wołanie z ciężarówki. Jednak zanim mężczyzna zdążył zareagować, czarnowłosa kobieta obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i na oślep z całej siły wbiła nóż w coś twardego. Okazało się, że trafiła w sam środek klatki piersiowej przeciwnika. Wyszarpnęła broń z rany i włożyła do na miejsce, do pasa przy swoich spodniach. Z dziury po ostrzu wypłynął czarny, gęsty płyn przypominający smołę. Fay odwróciła się natychmiast, krzywiąc się lekko i dobiegła do pozostałych. Pomogła szybko ułożyć Jill na tylnym siedzeniu i wskoczyła na miejsce obok niej. Seth usiadł za kierownicą, Aidan obok niego, a Grace i Izzy usadowiły się w tylnej części furgonetki.
Ruszyli.
*
-Czyja to była, do cholery, sprawka?! – Krzyknął postawny mężczyzna o ciemnobrązowych, lekko kręconych, gęstych włosach i przenikliwych, ciemnoszarych oczach, które teraz kipiały wściekłością. Chodził w tę i z powrotem, wycierając ręce mokre od potu w, swego czasu biały, podkoszulek. W końcu stanął pośrodku dużego pomieszczenia przypominającego parking podziemny z dawnych czasów.
W istocie nim był.
Wypełniało go od kilkunastu do kilkudziesięciu osób, a tak przynajmniej to wyglądało na pierwszy rzut oka.
-Teraz wam się mordy nie otwierają, a jak trzeba było siedzieć cicho, to zawiasy…
-Seth. – Ciemnowłosa kobieta położyła mu rękę na ramieniu, przerywając stanowczym głosem. Był od niej ponad o głowę wyższy, toteż żeby popatrzeć mu w oczy, musiała spojrzeć w górę. A spojrzenie jej ciemnych, zagniewanych oczu nie wróżyło nic dobrego. – Nie powinniśmy się kłócić. Widzisz, do czego to prowadzi. – Ton głosu Faith był niezwykle rzeczowy i spokojny, kontrastujący z głosem Setha.
Faith była szczupłą, 26-letnią wysportowaną brunetką o oczach koloru ciemnej czekolady i pełnych, czerwonych ustach. Teraz, w tych trudnych czasach na jej twarzy rzadko gościł uśmiech, przez co łagodne rysy zaostrzały się, a na karmelowej skórze pojawiły się zwiastuny pierwszych zmarszczek. Mimo, że usilnie próbowała udowodnić, że wszystko jest w porządku, jej buzia zawsze miała zmęczony wyraz. To nadawało jej wygląd dużo starszej i poważniejszej osoby, niż w rzeczywistości była.
-Daj spokój, Sheahan. Oni mają to w dupie…
-Nie mów do mnie po nazwisku, Wendell. – Odwarknęła, zdejmując mu rękę z barku. Jej ton nieco się zaostrzył. – Nie udawaj chojraka. W tych czasach nikt nim nie jest. Jeśli mamy wygrać tę wojnę, musimy być zjednoczeni. Nie masz prawa…
-Pierniczenie o Szopenie. – Przerwał im jakiś głos wydobywający się z tłumu. Wszyscy, włącznie z Fay, zamilkli i popatrzyli w tamtą stronę. Z cienia wyłonił się starszy mężczyzna po sześćdziesiątce. Miał lekko zarośniętą białymi włosami szczękę, a rzadkie białe włosy, imponujące swoją długością, opadały mu na kościste ramiona.
-O kim? – Faith usłyszała szept rozchodzący się po hali, ale nie spuszczała wzroku z mężczyzny. Jej duma właśnie została urażona, więc nie miała zamiaru tak tego zostawić.
-Tak, Eric? Chciałeś coś powiedzieć? – Prawda była taka, że Eric rzadko się odzywał, robił to dopiero wtedy, gdy jego zdaniem sytuacja wymagała interwencji. A jego słowa zwykle brzmiały mądrze i ludzie się ich słuchali.
-Faith, Seth… - Zaczął kręcąc głową jakby z rozbawieniem. – Oboje gadacie bezsensu. Faith, przecież wszyscy o tym wiedzą. Zresztą nie próbuj być kimś, kim nie jesteś. – Podszedł do niej powoli z ponurą miną. Przez chwilę jakby się uśmiechnął, ale to może tylko sarkastyczny grymas wykrzywił jego twarz.
-Nie jesteś taka. Nie głosisz pokoju na świecie. Walczysz. I tak powinno zostać. – Dopowiedział i odwrócił się do mężczyzny. Seth zaciskał pięści ze wściekłości, jednak na jego obliczu panował kamienny spokój. Do niego Eric skierował tylko kilka słów, do tego szeptem.
-Mnie tam nie było, ale Edward powinien wiedzieć, co spowodowało ten nieszczęśliwy wypadek.
Potem, gdyby nigdy nic, odszedł z powrotem na miejsce z tą swoją cwaną i tajemniczą miną na twarzy. Całe pomieszczenie pogrążyło się w ciszy.
-Eddie? – Z ust szatyna wydobył się głos pełen podejrzliwości i przebijającej się przez nią wściekłości. W tłumie ktoś się poruszył, a potem z cienia wyłonił się około dwudziestoletni blondyn o wesołych, zielonych oczach. Tyle, że teraz te oczy wcale nie były wesołe, a pełne winy.
-Tak? – Spytał, jakby naprawdę nie wiedział, o co chodzi. Wendell podszedł do niego, jednocześnie opanowując pragnienie ukręcenia mu łba.
-To już drugi raz w tym miesiącu. – To jeszcze powiedział spokojnie. Reszta była już wywrzeszczana. – Masz dziewiętnaście lat, gnoju! Nie potrafisz rozróżnić naszych dziwek od ich dziwek, to sobie to odpuść, co? Nie widzisz, że narażasz nas wszystkich na ujawnienie?! Mam cię tu zamiknąć?! Przywiązać do filara?
-Zamknij się. Mam dość słuchania twojego pieprzenia. Sam nie jesteś idealny. – Nagle między nimi wyrósł Aidan z kamienną twarzą. Maską, ukrywającą ból i cierpienie. Nie łatwo przychodziła mu obrona chłopaka, głównie z jednego powodu.
-Ty też?! – Krzyknął zdziwiony brunet, odstępując krok od niego, jakby jakakolwiek bliskość z Aidanem była szkodliwa dla jego życia. Albo przynajmniej zdrowia. – Ona – Wskazał na Faith – Ty. Oboje jesteście tak strasznie zaślepieni? Nie widzicie, że to przez NIEGO Jillian teraz um…
Nie dokończył, właściwie nie mógł, bo właśnie w tej chwili pięść Edwarda zetknęła się z jego twarzą. I to bynajmniej nie z powodów przyjacielskich.
-Ed! – Krzyknęła jakaś kobieta z zebranych i podbiegła do blondyna. Była starsza, około pięćdziesięciu lat. Długie jasne włosy, poprzetykane srebrzystymi kosmykami związała w luźny warkocz i właśnie teraz odrzuciła go do tyłu. Popatrzyła na niego surowym wzrokiem, a jednocześnie nasłuchiwała uważnie reakcji Setha, stojąc do niego tyłem. – Proszę cię, nie powinieneś…
-Poradzę sobie, mamo. – Odparł twardo, a kobietę zdziwił ten chłód obejmujący jego ton głosu.
-Lizzy, zabierz Eda… Stąd. – Poprosiła niemal szeptem Faith kładąc jej rękę na ramieniu. Blondynowi posłała rozkazujące spojrzenie pełne wyższości na znak, że ma się uspokoić. Starsza kobieta pokiwała głową i wzięła syna za rękę, jakby był pięcioletnim chłopcem. Po chwili zniknęli między ludźmi.
-Doczekałeś się. A teraz chodź Aidan, musimy sprawdzić co z Jill. – Dopowiedziała czarnowłosa i, zręcznie wymijając mężczyznę starającego powstrzymać krwotok z nosa, ruszyła w stronę skrzydła szpitalnego.




foda-se - 10.11.2009 12:38

  faktycznie, strasznie to chaotyczne, nie wiadomo o co chodzi. za duzo osob, imion, nie jestem w stanie ich zapamietac. i ta czarnowlosa to faith czy nie?
ogolnie malo akcji, glownie rozmowy i oskarzenia. ale musze przyznac, ze piszesz fajnym stylem, co wciaga.
mam nadzieje, ze dokonczysz ;]



canny - 10.11.2009 14:16

  taak, Faith jest czarna ;p to sie uspokoi potem, musialam to wszystko pozbierac jakos.



bubel-96 - 10.11.2009 18:12

  Taa, dzięki za poinformowanie mnie o tym ;/
Normalnie zatłukę, jak nie dasz kolejnej części!
Dobra, wiesz co sądzę o Twoim stylu? Nie muszę pisać?

Czekam na [zgadniesz :D?] następny!




Ellie - 10.11.2009 18:13

  na razie jest chaotycznie, ale ja lubie takie urywki rozmow, ktore potem sie skleja w calosc. i wylowilam juz kilka fajnych postaci.
super.



canny - 13.11.2009 10:32

  PART II
Ocean, rain and snow

-Jill… Jasna cholera, co oni ci zrobili… - Faith siedziała przy łóżku siostry na wysokim, skrzypiącym drewnianym stołku i głaskała ją po twarzy co parę minut nakładając na czoło zimne okłady.
Od trzech dni nie odstąpiła od jej łóżka.
Znajdowały się w części hali nazywanej skrzydłem szpitalnym, albo po prostu szpitalem. Znajdowało się tu kilkanaście niewygodnych łóżek, szafki z lekami i opatrunkami i inne rzeczy, które kiedyś zwykle gościły w takich miejscach.
Blondynka pogrążona była w niespokojnym pół-śnie, co chwila zanosząc się nieznośnym dla ucha charkotem. Cała zlana była zimnym potem, a jej temperatura dawno już przekroczyła trzydzieści dziewięć stopni.
-Faith! Mam morfinę, Aidan wrócił z morfiną! – Do pomieszczenia wbiegła młoda dziewczyna ubrana w biały fartuch. Do piersi przyciskała mały tobołek z tajemniczą zawartością. Brunetka oderwała spojrzenie od siostry i z błyskiem nadziei w oku patrzyła na dziewczynę. Zaraz za nią wszedł jeszcze jedna, o wiele starsza i mężczyzna w średnim wieku u którego widać było pierwsze oznaki siwienia.
Ów mężczyzna podszedł do jednej z szafek i wyjął stamtąd nową, sterylnie zapakowaną strzykawkę.
Otworzył pakunek na swoim biurku i wyjął stamtąd jedną z fiolek, poczym wstrzyknął jej zawartość do strzykawki. Podszedł do chorej i bez mniejszego zastanowienia wbił jej igłę w najbardziej widoczną żyłę na wewnętrznej stronie łokcia. Odszedł kilka kroków w tył, zostawiając je same.
W tym momencie jej łóżka dopadł także Aidan. Był cały umorusany ziemią zmieszaną z potem, dyszał ze zmęczenia, ale jego oczy, tak jak teraz oczy Faith, były pełne nadziei.
Po kilku minutach milczenia i oczekiwania z twarzy Jill znikł grymas bólu, a jej oddech spłycił się trochę, ale wyrównał. No i w końcu otworzyła oczy.
-Fay… - Wychrypiała, uśmiechając się na tyle, na ile obecnie mogła. Czarnowłosa odetchnęła z ulgą i odsunęła się kawałek, trochę niechętnie, by zrobić miejsce Aidanowi.
-Jill, jak mogłaś mnie tak straszyć? – Spytał z wyrzutem w głosie. Jednak w rzeczywistości niełatwo szło mu powstrzymanie uśmiechu i łez cisnących się do oczu.
-Aidan… - Wyszeptała, patrząc prosto w jego oczy. Z czystą miłością. Faith nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Nie mogła na to patrzeć. Na jej szczęście. Nie, nie była zazdrosna, bo niby o co? O niego? O to, że jej się poszczęściło? Nie. Po prostu znała diagnozę.
-Fay, Aidan… - Blondynka zwróciła się do ich obojga, więc starsza siostra musiała popatrzeć na nią chociaż przez chwilę. Choć przez chwilę poudawać, że wszystko będzie dobrze, raz się uśmiechnąć, dać im nadzieję… - Nie pozbędziecie się mnie… tak… szybko. – Między kolejnymi wyrazami musiała po razie odkaszlnąć. – Nie mam zamiaru was zostawiać. Wiecie o czym ostatnio czytałam?...
-Znów czytałaś? – Spytała ze zrezygnowaniem brunetka. Jednak starała się, by wyraz jej twarzy nadal był radosny, mimo, że cierpienie rozdzierało jej wnętrzności na strzępy. – Że ci się to jeszcze nie znudziło…
-Nie masz nawet pojęcia, jaka historia tego świata jest ciekawa. – Oświadczyła Jill z wyrzutem. Gdy zaczęła opowiadać, oczy, w których przygasły tańczące zazwyczaj ogniki, znów rozjarzyły się blaskiem.
-Kiedyś na świecie było pięć ogromnych oceanów. Największy, Pacyfik, zajmował prawie pół kuli ziemskiej… Uwierzycie? A teraz mamy dwa małe… morza.
-No popatrz… Niemożliwe…
-Siedź cicho. – Uciszył starszą siostrę brunet.
-Podobno kiedyś ludzie… żyli wszędzie. Na całym… świecie. Nie tak jak teraz, na biegunach. Kilkaset lat temu tu gdzie mieszkamy padał… śnieg.
-Śnieg? Co to jest śnieg? – Zdumiona kobieta popatrzyła na siostrę z powątpiewaniem. Może zaczęła majaczyć w bólu?
-Śnieg… Bo kiedyś było tu cholernie zimno… Ludzie chodzili ubrani w futra z różnych zwierząt… Padał śnieg… To były takie malusieńkie… lodu… taka zamarznięta woda… Deszcz…
-Deszcz? Jill, o czym ty mówisz? Ostatni deszcz spadł tu jakieś sto lat temu. – Tym razem autorem wypowiedzi był Aidan. Zerknął z niepokojem na Fay, jej spojrzenie również wędrowało z niej na niego.
-Myślicie, że mnie porąbało? – Głos młodszej siostry był smutny, inny niż do tej pory. – Wszystko jest w książkach. Ludzie sadzili kiedyś… rośliny, w Starym Świecie… były ogromne, gęste lasy. Mieszkały tam miliony gatunków zwierzaków i rosły drzewa…
-Nasz świat nie widział drzewa od dobrze ponad siedemdziesięciu lat. – Wtrącił Aidan. – Wiem, że wierzysz w książki, ale to wszystko mogą być po prostu legendy spisywane przez Sztucznych, by jeszcze bardziej nam dopiec. Żebyśmy zobaczyli, czego nie możemy mieć…
-Spytaj Erica. On w to wszystko wierzy. – Odparła Jillian wojowniczo.
-Eric to stary dziwak. Różne rzeczy chodzą mu po głowie.
-Nikt nie powiedział, że nie są… to mądre… rzeczy.
-Za dużo przebywa sam i z nikim nie gada i wymyśla różne historyjki…
-Ze mną… gada.
-Ale…
-Ale ja jestem tak samo popieprzona jak on, tak? To chciałeś właśnie powiedzieć. – W jej oczach pojawiły się łzy. Czarnowłosa przez cały czas stała, obserwując sytuację z boku i nie wtrącając się w ich dyskusję, mimo, ze w duchu rację przyznawała Aidanowi. Teraz zauważyła, że trzeba było to przerwać na samym początku.
-Oczywiście, że nie, Jilly… Przecież wiesz, że nigdy bym tak nawet nie pomyślał…
-Wiem. – Odparła blondynka. Pozostałą dwójkę zaskoczyło to, jak szybko udało jej się uporać z taką sytuacją. – Ale idź się umyć, dobrze? Potem… Pogadamy. – Na jej twarzy nawet na chwilę pojawił się proszący uśmiech. Widać było, że mężczyzna waha się, lecz gdy poczuł na sobie zdecydowane spojrzenie Faith, pocałował Jillian w czoło i obiecał, że wróci jak najszybciej.
Wtedy brunetka powoli podeszła do łóżka i usiadła na wysokim stołku. Widziała dużą zmianę na twarzy siostry. Przede wszystkim to, że nadal ją bolało.
-Jillian… - Wychrypiała brunetka, prawie dławiąc się wstrzymanymi łzami. – Przepraszam. Przepraszam, że cię nie dopilnowałam, powinnam, jestem starszą siostrą… To ja powinnam tu leżeć, to ja powinnam…
-Za-amknij się. – Wykrztusiła z wielkim trudem. Po kilkunastu sekundach kaszlu, który wrócił ze zdwojoną siłą, zamrugała i popatrzyła na czarnooką załzawionymi oczami. – Ja… chcę… umrzeć…



bubel-96 - 13.11.2009 11:53

  OJEJEJEJEJEJEJ!
Biedna Jill i Fay! I Aidan!
Krótkie, treściwe i, jak sądzę, wprowadzenie do KOLEJNEJ CZĘŚCI, Na KTÓRĄ CZEKAM
Dobra, spełniłam już swój obywatelski obowiązek, by powiedzieć, że świetnie.



foda-se - 13.11.2009 17:56

  zdecydowanie mniej imion i od razu jasniej >D
niby malo sie dzialo, ale bylo bardzo ciekawe. swietnie wszystko opisujesz, normalnie az ma sie wrazenie, ze sie tam jest.
ciekawa jest takze fabula, mimo, ze nie przepadam zbytnio za science-fiction. czekam na dalsze czesci ;)



Ellie - 13.11.2009 18:08

  ok, pomine fakt, ze przeczytalam i wyszlam z forum z przekonaniem, ze skomentowalam!
zatem b. mi sie podobalo, choc calosc to w sumie jeden wielki dialog, naprawde fajne, czekam na wiecej.



canny - 22.12.2009 18:37

  haha xd wrocilam.

PART III
Tears

Faith najpierw wpatrywała się w siostrę ze zdziwieniem, przechodzącym w oburzenie, strach, rozżalenie, a na histerycznym rozbawieniu kończąc.
-Chyba żartujesz. – Powiedziała tylko, jakby dziewczyna oznajmiła jej, że nie ma zamiaru kupić tej, a nie innej sukienki. I już. Chyba żartujesz.
Brunetka wpatrywała się chwilę w siostrę, nie oczekując wcale, że wybuchnie śmiechem, bo wiedziała, że z trudem oddycha, ale że przynajmniej powie, że to nie prawda i przez następne pół godziny będzie się z niej nabijać. Otóż nic takiego nie nastąpiło. Na twarzy Jill nadal widniał grymas bólu, krople zimnego potu i łzy spływające po twarzy. I najmniejszego śladu chęci do życia.
-Nie, Jill… - Fay pobladła, a jej głos zabrzmiał potwornie piskliwie, może to z powodu przerażenia, które zdeformowało jej struny głosowe. Stopniowo traciła czucie w nogach, rękach, a potem całej reszcie ciała. Jakby zapadała się w sobie, nie mając możliwości ratunku. Suchość w ustach i ściśnięte gardło uniemożliwiały jej wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa.
-Fay… Musisz zrozumieć… - Wychrypiała Jillian, z pokorą przyjmując puste spojrzenie siostry. – Ja… Ja tak nie potra…
-Nie. – Faith na początku nie była pewna, czy to z jej ust wydobyło się owe słowo, bo było po prostu reakcją. Kiedy widzisz, że ze stołu spada porcelanowa filiżanka i zrywasz się, by chociaż spróbować ją złapać, tak ciemnooka w tym momencie odruchowo zaprzeczyła słowom siostry. Cała zbuntowała się przeciw temu stwierdzeniu: jej mięśnie spięły się, jakby szykowały się do ataku, czy obrony, oczy pociemniały, o ile to było możliwe, jeszcze bardziej, a łagodne, acz zmęczone rysy, stały się nagle ostre i nieprzyjemne dla oka. Faith była najzwyczajniej w świecie wściekła. Cholernie wściekła.
-Teraz mnie wysłuchasz. – Zapowiedziała, wwiercając w nią spojrzenie. – Nie umrzesz, ani nikt cię nie zabije. Nie pozwolę na to, rozumiesz? Zamorduję każdego, który się do ciebie zbliży, a Aidan z pewnością mi w tym pomoże. I nie, nie będę go namawiać. On cię kocha, rozumiesz Jill?! KO-CHA-CIĘ! Nawet, jeśli go nie cierpię, to w tym momencie jesteś ważna tylko ty i twoje uczucia. WASZE uczucia. Nie pozwolę ci umrzeć. Nie, nie, nie, nie, nie… - Powtarzała wciąż, nieświadomie kręcąc głową, jakby broniła się przed tą myślą. Jill, nieco przestraszona reakcją siostry, milczała, nie próbując nawet jej przerywać. Ponieważ ona już zadecydowała. Dopiero kiedy czarnowłosa zamilkła, wpatrując się w nią tępo, blondynka zebrała się w sobie i odpowiedziała najbardziej stanowczym tonem, na jaki ją było stać:
-Cierpię. Umieram z bólu. Śmierć przyjdzie dziś, czy jutro… nieważne. A nawet jak wyzdrowieję… Co to za życie, powiedz mi, Faith. W ciągłym strachu… O ciebie, Aidana, o Erica… Nawet o Setha. O nas wszystkich. Za tydzień Sztuczni mogą nas znaleźć, wykryć naszą osadę i pozabijać wszystkich. Wtedy… Mnie już tu nie będzie. Nie będę widziała śmierci tylu bezbronnych ludzi, Fay, przecież Sammy to jeszcze małe dziecko! Ta mała, słodka pięcioletnia dziewczynka, wyobrażasz sobie, jak te kreatury skręcają jej kark? Nawet ty… Nawet ciebie musi to ruszyć. A ja nie chcę, rozumiesz? Nie chcę żyć na świecie, na którym nie będę mogła mieć dzieci, bo takie życie byłoby dla nich piekłem. Byłoby takie… Jak nasze. Dążące ku niczemu. – Dalej nie była w stanie wstanie mówić, bo każde następne słowo było nożem wbitym w jej brzuch.
W tym momencie tylko ich nierówne oddechy odbijając się od zimnych ścian szpitalnego skrzydła, cięły milczenie niczym srebrne miecze.
Starsza z sióstr toczyła ze sobą wewnętrzną bitwę, która zdawała się zmierzać ku niczemu. Jill miała rację. Ich życie było pełne ciągłego strachu i cierpienia, było po prostu beznadziejne. Teraz jej mała siostrzyczka, jedyna bliska osoba, miała tenże żywot zakończyć. Definitywnie.
Ale było coś jeszcze. Coś, co trzymało się ich jak dziwne choróbsko, ale w przeciwieństwie do niego, podtrzymywało ich przy życiu. Nadzieja. Tak, nadal mieli nadzieję. Mimo, że minęło prawie dwieście lat, mimo że byli tępieni przez roboty, przez ich własne twory, nadal nieustannie nadzieja towarzyszyła kolejnym pokoleniom. I tak miało być aż do Końca.
-Nie pozwolę ci umrzeć. – Tym razem głos Faith nie był chłodny, a łagodny i pełen zdeterminowania. – Pamiętasz jeszcze swoje drugie imię, Jill? Pamiętasz?
Jasnowłosa spojrzała na nią odrobinę nieprzytomnym wzrokiem, jakby przez te kilka chwil zdążyła już odpłynąć do krainy snów. Zamrugała dwa razy i zmarszczyła czoło, na które Fay od razu położyła kolejny zimny okład.
-Hope. – Odparła cicho, patrząc gdzieś w przestrzeń. Ale w tych słowach pobrzmiewał jednocześnie wstyd i pogarda, nie wiedzieć czemu.
-Właśnie. Hope, nadzieja. Nie umrzesz Jill, nie dziś. Ani nie jutro. – Powiedziała starsza Sheahan i uśmiechnęła się ciepło, pewna swoich słów. A w środku na powrót zaczęła spadać w przepaść bez dna.

*

Kiedy Faith miała zamiar zgasić już świecę i nakryć głową kołdrę, odpływając do krainy snów, jej ciasną klitkę, którą zwykle dzieliła z siostrą, wypełniło pukanie. Przeklęła pod nosem i przetarła oczy. Był to jeden z tych cięższych dni, kiedy sen stawał się najlepszym lekarstwem na wszystkie problemy. A ktoś widocznie usiłował ją zabić. Z premedytacją.
-Proszę. – Mruknęła, starając się, żeby jej ton brzmiał w miarę trzeźwo. Uśmiechnęła się zadowolona z siebie, ponieważ istotnie tak się stało.
Drzwi otworzyły się z cichym, ale długim skrzypnięciem, a zza nich wyłonił się postawny mężczyzna, którego akurat teraz nie miała ochoty widzieć. Co więcej, był on ostatnią osobą, która mogłaby przeszkadzać jej w odespaniu tych wszystkich okropieństw.
-Seth. – Powiedziała ponuro, zanim drzwi zaskrzypiały ponownie, obwieszczając zamykanie ich. – Co ci, do cholery, zrobiłam, że nie dajesz mi się wyspać po ludzku?
-Oszczędź sobie. Przyszedłem w pokojowych zamiarach. – Odparł szatyn, siadając na krześle przy drzwiach. Wydało z siebie niepokojący jęk, jakby ostrzegając, że nie utrzyma długo tej kupy mięśni.
-Wsadź sobie w tyłek pokojowe warunki. Wiesz, która godzina? Czy ty nigdy nie śpisz?… - Ziewnęła przeciągle, jednocześnie pozwalając Sethowi odpowiedzieć.
-Im prędzej przekażę ci, co mam do przekazania, tym prędzej pójdziesz spać. Logiczne, nie?
-Wybacz, ale o tej porze mój mózg nie myśli logicznie. No dobra, dawaj.
-Więc chodzi o Jillian. – Ręka Fay zatrzymała się wpół drogi od ust na koc. Jej twarz stężała w ponurym grymasie, zacisnęła szczęki i przekręciła głowę w bok. Ciemne, falowane włosy opadły jej na szyję.
-Taak? – Zachęciła go, żeby mówił dalej. Nie miała zresztą pojęcia, po co w ogóle przerwał. Chciał wprowadzić element grozy do ich rozmowy, czy co? Nie miała siły na elementy; była, do jasnej ciasnej, zmęczona…
-Nie mamy leków. Co prawda chłopakom udało się zwinąć trochę z Archiwów, ale to marna pociecha. Głównie morfinę, zresztą, a nawet ty wiesz, że morfina jej nie uleczy. Lekarze twierdzą, że niemożliwe jest przeprowadzenie takiej poważnej operacji w takich warunkach…
-Lekarze? Phi! – Prychnęła, podnosząc się. Kołdra opadła na materac, odsłaniając poplamione szare spodnie od dresu i dużo za dużą, czarną bluzkę z krótkim rękawem. Faith poczłapała do stolika i wzięła z niego drewniane pudełko. Otworzyła je i po krótkim namyśle wyciągnęła rękę z owym pudełeczkiem do Setha.
-Poczęstujesz się?
-Trzymasz papierosy w drewnianej szkatułce? – Wziął jednego i zaczął wzrokiem szukać zapalniczki. – Po co?
Dziewczyna sięgnęła drugą ręką w stronę stolika i rzuciła mu zapalniczkę. Po chwili odłożyła pudełeczko i podpaliła papierosa, który kolejno wylądował w jej ustach.
-To od taty. – Oznajmiła krótko, wypuszczając obłoczek dymu z ust. – Jest specjalne. Anty-wilgoć.
-Ty nie palisz. – Dodał, również wtykając fajkę do ust.
-Ale ty tak. – Oznajmiła, jakby to miało wszystko tłumaczyć. – Więc co z lekami?
-Żeby je mieć, trzeba jechać na Wielką Pustynię. – Odparł, opuszczając głowę. Faith zamarła, a jej oliwkowa skóra nagle przybrała niezdrowy odcień. Papieros omal nie wysunął jej się spomiędzy palców.
-Wielka Pustynia? O czym ty mówisz? – Wydusiła, krztusząc się dymem. Kiedy już doszła do siebie, zerknęła z obrzydzeniem na papierosa i zgasiła go o kawałek betonu znajdujący się obok materaca. Cóż, nie starczyło dywanu na całą podłogę. Niedopałek wyrzuciła do prowizorycznego śmietnika.
-Wszystkie zapasy bardziej potrzebnych nam leków trzymają w bezpiecznych miejscach. Tam, gdzie ludzie za żadne skarby by się nie wybrali. Środki ostrożności.
-Środki ostrożności?! Pieprzę taką ostrożność! – Krzyknęła, zgrzytając ze złości zębami.
-Musisz podjąć decyzję. – Odrzekł opanowanym tonem, ignorując jej wybuch.
-Jaką znowu decyzję?
-Czy wybierasz się po leki dla siostry. Na pewno Aidan… - Dalej już nie słuchała. Nie było sensu, bo wiedziała, że nikt oprócz niej i Aidana nie zaryzykuje dla Jill życia. Seth może by i pomógł, ze względu na stare czasy, ale nie mógł zostawiać całej reszty. Nie poradziliby sobie bez niego.
Wyprawa na Wielką Pustynię oznaczała przeprawę przez Stary Świat i niebezpieczną Sawannę. Oba te miejsca były wyrokiem śmierci. Temperatura w dzień dochodziła do sześćdziesięciu stopni Celsjusza, a w nocy spadała do kilkudziesięciu na minusie. Na Sawannie, kilkaset lat temu były podobno piękne lasy, największe zbiorowisko przeróżnych zwierząt i roślin. Teraz na kilometr kwadratowy przypada tam krzaczek i drzewko, a to i tak tylko pogłoski. W Starym Świecie i może nawet na Sawannie znaleźliby nie do końca wyschnięte źródełko raz na kilkanaście kilometrów, jednak na Wielkiej Pustyni nie można było nawet na to liczyć. A jednak odpowiedź dla Faith była po prostu oczywista.
-Nie mogę dać jej umrzeć, Seth. To chyba jasne. – Oznajmiła zduszonym głosem. Nie była świadoma, że rozpacz ściska jej gardło i znów próbuje zepchnąć ją w głąb własnej świadomości. Kobieta starała się nie wybuchnąć płaczem chociaż do wyjścia Wendell’a.
-Rozumiem. – Kiwnął głową, a jego ton uległ pewnej przemianie. Był, nie tak jak wcześniej nadzwyczajnie spokojny, a po prostu pusty. Jakby miał zamaskować uczucia, które pragną ujrzeć światło dzienne.
Chwilę w ciasnym pomieszczeniu panowała krępująca cisza, gęsta jak mgła, którą można było skrobać łyżeczką. Fay poczuła na swoim ramieniu dłoń Setha, co miało być z pewnością gestem dodającym jej otuchy. Jednak natychmiast ją strząsnęła i zacisnęła zęby.
-Może zostać z tob…? - Zaczął z troską, ale brutalnie mu przerwała.
-Nie. Wolę być sama. – Oznajmiła cicho chłodnym tonem. Szeptała, żeby tylko nie spostrzegł, jak trzęsie jej się głos. Zrzucenie jego dłoni ze swojego barku sprawiło jej niemałą trudność. Chciała zrobić zupełnie co innego; wtulić policzek w pierś mężczyzny i zasnąć w jego objęciach. Ale nie mogła, ze względu na pewne niepisane zasady, które wspólnie ustanowili. Nawet, jeśli jego dotyk nadal wywoływał u niej skok tętna z osiemdziesięciu do stu osiemdziesięciu.
-Jasne, rozumiem. – Odparł, a pusty ton powrócił. Oczywiście, że nie rozumiał. Nikt nie rozumiał.
Faith usłyszała, jak wstaje i podchodzi do drzwi, gdzie na moment się zatrzymał. Jednak po kilku sekundach usłyszała skrzypnięcie oznajmiające zamykanie się drzwi. Natychmiast zdrętwiała i opadła na materac, by zwinąć się w kłębek, ówcześnie nakrywając kocem po czubek głowy.
A potem, uwalniając wszystkie emocje, wybuchła niekontrolowanym płaczem. Poczuła, jak spada w tą pieprzoną otchłań, coraz głębiej, raniąc sobie przy tym wszystko co możliwe. Oddychanie przychodziło jej z pewnym trudem, bo dławiła się łzami.
Po piętnastu minutach intensywnego szlochu, zmorzył ją niespokojny sen.

________________________

Miało być krótsze. Wybaczcie ;p



Ellie - 22.12.2009 19:00

  czemu tak dlugo? juz zdazylam zapomniec, co bylo, no ale nvm [przypomnialam sobie]
podoba mi sie, kolejne pytania formuja mi sie w glowie, znowu intrygujesz :}
ha, szykuje sie jeszcze ciekawiej - bardzo fajne.

tylko ta nazwa "wielka pustynia" jest jakas taka banalna... nie wiem, nie pasuje imo do calosci <czepiasie>



foda-se - 22.12.2009 19:39

  jeny, chcialabym cos rzetelnego napisac ale nie umiem. wiec musi Ci wystarczyc, ze strasznie mi sie podoba!



canny - 22.12.2009 20:35

  dzieeki wielkie :)
niet, mialam awarie kompa, przekopiowalam wszystko na dysk D, oprocz tegoz opowiadania. komputer zostal naprawiony, ale musialam caly jeden rozdzial mniej wiecej odtworzyc ><
bywa.

centa, wystarczy mi tyle :D w twoich ustach takie slowa same w sobie duzo znacza xd



Ellie - 03.01.2010 18:12

  aaamm, pech to pech ;p
a bedzie kolejna czesc? <wyczekuje>
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • shakyor.htw.pl
  • Believe
     
    Copyright Š 2006 MySite. Designed by Web Page Templates