|
|
|
۞Semita Ad Achet-Ankh۞ |
Aquila_Ardens - 21.01.2005 13:47
۞Semita Ad Achet-Ankh۞
۞Semita Ad Achet-Ankh ۞ - Droga do horyzontu życia
Opowieśc o wielkiej podróży... Podróży ku prawdziwemu życiu... Podróży ku przeznaczeniu....
O enigmatycznej kapłance... i zaginionym synie faraona... o z pozoru drodze do miasta... jednak o ich własnych drogach ku zrozumieniu...
Opowieść o sprzecznosciach... dwóch światów... o odejściu i powrocie... o nieznanym.....
ODCINEK I - Sacerda (Kapłanka) ODCINEK II - constitutum (spotkanie) ODCINEK III - Saltatio Divorum (Taniec Bogów) ODCINEK IV - Mundus Novus (Nowy Świat) ODCINEK V - Cur ‘Non’ , Aquila? (Dlaczego “Nie” , Orlico) ODCINEK VI - Verbum praedicto (Słowo Przysięgi) ODCINEK VII - Sepulcrum(grobowiec) ODCINEK VIII - Amare?(Kochać?) ODCINEK IX - Duae Semitae?(Dwie Drogi)
http://rapidshare.de/files/9779578/SemitaAdAchetAnkhfinal.wmv.html - ZAPOWIEDŹ ANIMOWANA... MA JUŻ ROK, ALE SĄ MAM ZWIĄZANE Z NIĄ MIŁE WSPOMNIENIA :)
Jeszcze pare spraw organizacyjnych:
Fotostory ukaże się zaraz po zakonczeniu "Pueri Fulgori", czyli gdzieś około 10 lutego.
Na dzień dzisiejszy proponuję przeczytać "Pueri Fulgori", gdyż inaczej nie połapiecie się , o co w tym chodzi.
Będzie to druga część Wielkiej Sagi ۞Seeb-Ma-At - sacerdi elemento۞
Aquila_Ardens - 06.02.2005 19:49
۞Semita Ad Achet-Ankh۞ - Odcinek I - Sacerda (Kapłanka)
۞Semita Ad Achet-Ankh۞ - Odcinek I - Sacerda (Kapłanka)
Brzask. Niebo czerwone... rozpalone... Promienie słońca powoli przesuwały się po piasku... Zbliżały się.... Święty Re znów został narodzony... I płynął teraz łodzią bogów... Wszystko budziło się do życia... Po mrocznej nocy.... Zimnej... Niebezpiecznej...
Pustynia. Niezmierzone połacie piasku... Gorące za dnia, lecz zimne nocą... Jakież zwodnicze... Bez życia.... Bez ukojenia.... Świat to bowiem Seta-Tyfona... Wygnanego.. Tego, który brata swego, Świętego Ozyrysa zamordował... Tak... tnąc na kawałki... Okrutny to był Bóg... Ten, który mądre Oko Horusowe wydrapał... Ten który pozbawił Izis małżonka... Ten, który wędrowcom życie ukraca.... Set ów żył z dala od innych Bogów... Samotnie... Ze swymi podopiecznymi.... Hienami...
Lecz nawet On miał kapłanów, którzy go czcili... co dzień o posąg jego dbali... Myli...ubierali...karmili....ofiary składali... i Święte obrządki odprawiali... ~*~
Wstała z łoża. Jej sylwetkę oblały promienie słoneczne... Poczuła ich ciepło... Wspaniałe i przyjemne.... Obudziły ją delikatne pieszczoty światła... Niczym czuła dłoń głaszczące jej policzek... Tak... to będzie udany dzień... Przeszła parę kroków. Niepewnie... jeszcze ze snu nie wybudzona... Udała się do jakiejś komnaty... Stał tam jakiś posąg. Nawet nie wysoki... bo wzrostu średniego...
Zapaliła przed nim kadzidło. I usiadła naprzeciw. Zamknęła oczy... delikatna woń palonych ziół rozniosła się po pokojach.... Cieszyła ją...
Miała świadomość, iż jeden z codziennych obowiązków wypełniła... Mogła udać się na posiłek. Powolnym, lecz nie ociężałym krokiem skierowała się ku schodom... Kroki stawiała duże i pewne. Pewne, gdyż nie bała się niczego. Była to osoba przebiegła...inteligentna.. Potrafiąca wykorzystać swe umiejętności w każdej, wymagającej tego sytuacji... Posiadała dużą wiedzę... Przecież była kapłanką... Kapłanką najprzebieglejszego z przebiegłych... Kapłanką Seta.
Dotarła. Po ominięciu całych długich szeregów kolumn... Po przejściu kilkudziesięciu korytarzy... Dotarła. -Witaj, moje dziecko- rzekł do niej mężczyzna. Miał na sobie długą, białą, lnianą szatę. Tak... to Arcykapłan Seta Tut-Ay-Ey- . Zarządzał tym kompleksem świątynnym. Miał długą, czarną brodę i bujne, również czarne włosy. Nie był łysy, jak to przystoi kapłanom... Nie kapłan Seta. On Ma być przeciw. Tyfon kapłanom swym nakazuje się nie golić. -Witaj, o dostojny.- odpowiedziała mu. Zasiedli do stołu. Dwóch niewolników przyniosło na talerzach: Placki pszenne, daktyle, figi i wino. Bez pośpiechu, zjedli owe produkty.
Kapłan patrzył na dziewczynę z dumą. Był on bowiem jej mentorem... uczył ją od podstaw kapłaństwa... Sam nauczył ją Świętych obrządków... sam ukazał jej oblicze prawdziwych bogów... Nauczył wielu sztuczek, które pomagają zwieść żądny cudów lud... Nauczył orientować się w gwiazdach... Nauczył zachowań przystojących młodej kobiecie... Ale i walki... wieloma rodzajami broni...
W jego oczach była gotową... Gotową otrzymać wyższe święcenia Arcykapłanki... On tak uważał... lecz nie Rada Najwyższa... Nie... oni uważali, iż musi wypełnić ważne zadanie... coś, czym zdoła udowodnić swe umiejętności... Lecz jakież to zadanie miała wypełnić? W czasach spokoju i dobrobytu... chyba tylko sprowadzić z powrotem siostrę swą... zaginioną gdzieś... na dolnym świecie... Musiała jednak czekać na znak... znak, który wskaże jej „kiedy”. Gdy oboje skończyli, do stołu dosiedli się inni, niżsi hierarchią kapłani... Więc wstali i odeszli. Szli razem salami...korytarzami.... Budynki świątynne były monumentalne... Niczym Wiszące Ogrody Sumerów... Lecz stały puste... niewielu odważyło się służyć Setowi... Nie byli zbyt szanowaniu przez innych kapłanów... uznawani jako ci, którzy wielbią mordercę... różne mity krążyły na temat ich obrządków... tak krwawych, niczym obrzędy Fenicjan... Ponoć mordowali niemowlęta, by ich krew potem pić i oddawać się szaleńczym tańcom ku czci Tyfona. Ponoć polowali na Święte Ptaki Horusa, by ich oczy wydrapywać... -Ach, głupi lud...zamiast pracować tylko bajki opowiadają...- zaczęła Kapłanka. -Jeszcze wielu rzeczy nie rozumiesz, Ankh-Nu-Nefer... nie należy się przejmować opinią, choćby całej ludności Egipskiej...gdyż to nie jest ich opinia... te plotki układają kapłani Ozirisa. Czyż prosty chłop umiałby wpaść na pomysł, by rozgłaszać, iż Set(bądź pozdrowiony, o Wielki!) jest Bogiem, który wśród Bogów najgorszym jest.- odpowiedział spokojnym głosem Tut-Ay-Ey. -Nie rozumiem dalej... -Set jest tak samo potrzebny jak Re-Aton czy któż inny... wielu Egipcjan przeklina pustynie... lecz gdyby nie ona... kto wie... może wielu naszych wrogów nie miałoby żadnej granicy dzielącej ich od nas...nie byłoby terenu, na którym tylu zbrodniarzy ginie, nie dotarłszy do Egiptu...i dalej... czy Egipt nie nazywałby się teraz Libią... lub.... Atlantydą. -Wasza dostojność... nie bluźnij! -Nie bluźnię, córo Seta...ja tylko stwierdzam fakty. -Nie są faktami te, które tak naprawdę nie wydarzyły się. -Wyobraźnia. Ona jest tą, co tworzy... i niechaj w twym umyśle utworzy obraz Egiptu...bez pustyni... co widzisz?- przymknął dłonią jej powieki. Milczała przez chwilę. -Zniszczenie i... i... Chaos- ostatnie słowo dziwnie na Nią wpłynęło... gwałtownie otworzyła złote, niczym Orle oczy...niezwykłe, czarne światło wydobywało się z jej twardówek... . Kapłan machnął parokrotnie ręką przed jej obliczem. Przez chwilę nie reagowała. Miała dziwną minę. Taką nieobecną... tajemniczą...wydawała się jakby... wpatrzona gdzieś daleko... . Kapłan wreszcie potrząsnął nią. Przebudziła się. -Znów miałaś ten dziwny stan? -Byłam na dolnym świecie... widziałam tam... widziałam takie dziwne miejsca... dziwnych ludzi...- powiedziała szeptem. Cała drżała. Ów Dolny Świat wydawał się być o wiele bardziej rozwinięty... tylu dziwnie odzianych ludzi, biegających po szarych pustyniach... Tyle machin , nieznanego gatunku i zastosowania... pożerały tych zabieganych ludzi... Jedne większe... drugie mniejsze... zawsze z przezroczystymi brzuchami... -Uważam iż to jest znak, jakiego kapłani Ozirisa chcą. -to nic...- uspokoiła się kapłanka. Uznała, iż to tylko jej chora ‘wyobraźnia’. -a jednak... to, co widziałaś jest wizją rzeczywistości. -nie prawda! To wszystko tam... na to nawet nie mam miejsca tutaj! To jest za wielkie! Tamte wysokie budowle... chyba świątynie... o tysiącach szklanych ozdób.... nie, całe szklane! Geometryczne... niczym budowle Greków.... ale... gigantyczne... nie, ja już bym to dostrzegła, gdyby to istniało... wiesz, Wasza Dostojność, o moich zdolnościach... i wyjątkowo dalekim wzroku...- jak zwykle. Ankh-Nu-Nefer zawsze łatwo dawała się ponieść emocjom... łatwo traciła kontrolę nad myślami, słowami i czynami. Jej imię przecież znaczyło... ‘’Życie Piękne Chaosu” ... tak... ona nie tylko czciła Seta... lecz wśród ludu wielu szeptało, iż jest Boginką Chaosu. Miała świadomość, iż Kapłance nie przystoi poddawać się emocjom... z drugiej jednak strony... była kobietą... z krwi i kości... o wiele bardziej uczuciową i porywczą... i stąd pewnie ów ‘’Chaos”... Wymagał on czci... gdyż przecież ON był początkiem... To z NU wynurzył się pra pagórek BENBEN.... dalej.... Nu kojarzone często było z Nilem... rzeką życia... tą, która nawadnia pola chłopskie w miesiącu Paofi... Następnie... Benben... jest to Heliopolis... miasto czcicieli Bennu-Feniksa... czcicieli Re... słońca.... ONA była początkiem... lecz któż końcem... któż Pagórkiem... któż ptakiem wyklutym z jaja złożonego przez Re... jak powiada przepowiednia... jej siostra. Jej zaginiona, utęskniona siostra. -Dolny Świat jest właśnie taki. Tam musiałabyś obszukać siostrę swą. Więc, czy tego chcesz, czy nie, kiedyś to miejsce odwiedzisz.- powiedział Tut-Ay-Ey. -Odechciewa mi się, Wasza Dostojność. Lecz dla siostry... -Przywiązana byłaś do niej, wiem. Lecz i my musimy czekać na decyzję Rady Najwyższej. Oni nie są jej przychylni. Uważają ją za zdrajczynię. Sądzę, iż jeszcze długo poczekamy...- na to Ankh-Nu-Nefer spuściła wzrok. Jak pamięcią sięga, kochała swą siostrę, Nefertirę z całego serca. Odkąd ta wymknęła się z terenów podlegających Seeb-Ma-At, nie widziała jej. W chwili ucieczki, wiedziała, iż może jej już nigdy nie ujrzeć. Lecz jednak pozwoliła. Uznała, iż szczęście jej otoczenia jest ważniejsze, od jej własnego szczęścia. Egipcjanie wreszcie stanęli. Ich drogi właśnie miały się rozejść. Mężczyzna w stronę jedną, kobieta w stronę drugą. -Pamiętaj, Ankh-Nu-Nefer... nie pozwól, by nadzieja opuściła Twój Cień. -Dziękuję. Kapłanka przeszła do jakiejś sali. Była to sala dość spora i wysoka. Siedzieli w niej kapłani niższego święcenia. Dzierżyli w rękach instrumenty. W pomieszczeniu było dość ciemno. I zimno. Z jednej strony, Egipcjanin przyzwyczajony to klimatu gorącego, cierpiałby tutaj... a jednak... chłód przyniósłby takie ukojenie.. „wszystko jest takie dwuznaczne”- Pomyślała Ankh-Nu-Nefer. Spojrzała niechętnie na swą dłoń. Przeszła się to tu, to tam... kapłani patrzyli na nią zdziwieni. -O, Boska, może byśmy tak rozpoczęli Święty Obrzęd?- spytał jeden z nich, trzymający długi ni to flet... ni to trąbę.. -A, tak... prawda- Kobieta wyszła z zamyślenia. Znudzona szukała po sali świec. Każdej z nich dotykała iskrzącym się palcem, co wywoływało zapłon knotów. Była to postać przedziwna... Z jednej strony spokojna... Z drugiej porywcza... Inteligentna... A jednak tak wielu nie rozumie... Oprócz umiejętności nabytych w Szkole Kapłańskiej, posiadała własne moce. Trudno to było zdefiniować... Ogień... Woda... Ziemia... Powietrze... Nie reprezentowała sobą żadnego z tych żywiołów.... nie można było też określić, czy ma umiejętności telekinetyczne... czy siłowe... czy ‘’rażące”... Tak jakby wszystkiego po trochu....
Gdy już wszystkie świece zapłonęły, jej oczom ukazał się zarys postaci. Wysoki, postawny mężczyzna o głowie hieny... tak... był to posąg Boga Seta...spoglądającego groźnie na każdego, kto odważył się doń zbliżyć. Zmierzyła go wzrokiem. Nic ciekawego. Jak co dzień. Nic również się nie zmieniło. A może gdyby stał się cud... uznałaby go Rada... i mogłaby wtedy wyruszyć w podróż? Ale jak zwykle... posąg stał nieruchomo. Był taki oschły... milczący... kogoś, kto wpatrywałby się w niego dłużej mógłby doprowadzić do szału... amoku... Zapaliła jakieś kadzidło. Nie było to to samo, które zapaliła po przebudzeniu... nie... to składało się z innych ziół... ziół wprowadzających w stan Delerium...w stan transu... Nie lubiła tego. Codzienny, przykry obowiązek. Nudny. Wszystko z resztą było nudne. Rutynowe. Przesiedziała chwilę przed posągiem. Aż w końcu odurzona dymem wstała. -,,O wielki Secie, bądź pozdrowiony w codziennej swej wędrówce. Niech piaski pustynne nigdy zielenią nie zarosną, Niech żar Re nigdy nie przestanie ogrzewać twego oblicza, Niech nikt nigdy nie przeszkadza Ci, o Wielki, w życiu spokojnym” – wyrecytowała. Kapłani zaczęli grać na instrumentach. Muzyka była piękna... półtonowa... Niczym tancerka delikatnie kołysząca się w powiewnej sukni. I Właśnie... tancerka.... Ankh-Nu-Nefer powoli uniosła ręce do góry, zaplatając dłonie nad głową, trzymając łokcie lekko ugięte.
Powoli zaczęła kołysać biodrami do rytmu... powoli...powoli... wnet pochwyciła szybsze tempo... wreszcie zaczynało pasować to do muzyki...
Stała w miejscu. Kołysać się zaczęły również ramiona. Postać Kapłanki , w ciemnościach zaczęła sprawiać wrażenie pochwyconego w dłoń węża, tańczącego na wszystkie strony. Ręce zaczęła układać w różne dziwne sposoby... w coś, co sprawiało wrażenie lotu ptasiego... lecz jedno skrzydło szło ‘’do góry” ... drugie ‘’do dołu’’... Poczęła obracać się wokół własnej osi... przebierać z nogi, na nogę... Aż to wszystko przerodziło się w niezwykły, zmysłowy taniec... Każdy ruch, każde nawet drgnięcie uwydatniało kształty jej ciała... Niby jeszcze nie dorosłe... lecz już dość kobiece....
-,,Miii i ankh othen ma-aaar, mi sun tarkh meto-or, uuunk ahen tehir baaan, mun eset tefer den ooom..“ - zaczęła pieśń. Pieśń była w języku przedziwnym... niby przypominał staroEgipski.. lecz... to nie to... był dialekt zarezerwowany dla Ehn-Seeb-Ma-At. Tylko oni umieli się nim posługiwać... nikt inny... nikt niepowołany... Ów wręcz Bahantyczny taniec trwał pół godziny... Gdy już wreszcie skończyła, w geście pokory upadła na twarz przed posągiem. -,,Bądź pozdrowiony, o Wieczny!” – i wstała. Była zmęczona. Ale cóż... po pracy czekał ją odpoczynek... przyjemny pobyt w łaźni... to coś, czego jej było trzeba. Po przebraniu się w strój do kąpieli, udała się do sali, w której wykopane było wgłębienie na wannę. Woda była letnia... idealna... usiadła najpierw na brzegu, potem na dnie. Ogarnęła ją przyjemna, pieszczotliwa woda. Siedziała, wpatrzona w jeden punkt... rozmyślała... Głównie o tych przedziwnych stanach, jakie ją co chwila ogarniały... Czy to cuda, zesłane przez bogów? Czy kolejna umiejętność, której jeszcze w sobie nie odkryła? Czy po prostu wpływ wonności z sali z Posągiem... I nagle ze znużenia przysnęła. Powieki ciężko opadły... mięśnie rozluźniły się... trochę mocniej zanurzyła się , jak pod kołdrą. Trwałoby to może dłużej, jednak usłyszała kroki, obijające się echem po salach. Kroki zbliżały się. Były miarowe, ale szybkie. Tak jakby pośpiech jakiejś zawsze opanowanej osoby. Znała tek kroki. Domyślała się kto to. Otworzyła natychmiast oczy. Była trochę zdenerwowana, że ktoś wybił ją z jakże błogiego stanu... W sali ukazała się postać. Młody mężczyzna o średniej długości, białych włosach. Miał wręcz piorunujące , niebieskie oczy. Taki niezwykle głęboki, fascynujący kolor...
-Mirai?- spytała postaci. -Tak.- odpowiedział. Mirai, był to osobnik, na którego Ankh-Nu-Nefer była skazana przez przeznaczenie. Jeden z najlepszych adeptów Seeb-Ma-At... często wysyłany na misje na Świat Dolny. Ankh-Nu-Nefer zazdrościła mu wiedzy na temat Dolnego Świata. Za każdym razem, gdy wracał wypytywała się go o jakieś ciekawostki... Był on również pół Atlantem... Egipt na Świecie Wyższym prowadzi wojnę z Atlantydą... Jednak Mirai jest synem kapłanki Atlantyckiej wziętej pod niewolę i Egipskiego dostojnika. Więc warunki ślubu jego z kapłanką Ankh-Nu-Nefer były spełnione. Jednak sama Kapłanka nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. Nie pociągał jej. Nie sprawiało jej przyjemności patrzenie na niego... rozmowa... fizycznie... mimo dobrego zbudowania... dobrych proporcji mięśni... ogólnie proporcjonalnej sylwetki nie miał dla niej w sobie nic. -byłeś na misji?- spytała wskazując na czarny długi płaszcz, w którym prawdopodobnie Mirai było gorąco. -No tak.- odpowiedział. -to zdejmij to. Kąpiel przyda Ci się. Mam olejek różany.- jak kazała tak zrobił . zrzucił z siebie czarne, pochłaniające ciepło odzienie. Wszedł do wanny i odetchną z ulgą. Woda rozluźniła spięte mięśnie.
Ankh-Nu-Nefer pomasowała go po plecach. Co już głęboko go zrelaksowało. Nakropiła swe ręce pachnącym olejkiem różanym, po czym wtarła go w Jego kark. -o jak dobrze!- mruknął z ulgą. Tego mu trzeba było. Odwrócił się w kierunku. Pocałował ją.
Niechętnie, ale przyjęła jego pocałunek. Nie miała wyboru. To jej przyszły mąż. Lecz ten chciał dalej i dalej... zachłannie ją przytrzymywał, mimo iż próbowała zasugerować, by ją puścił. Przycisnął ją do siebie, po czym ułożył w pozycji leżącej. W końcu jednak Ta go odepchnęła. -Jestem Kapłanką!- sprzeciwiła się.
-Lecz czyż nie jestem twym przyszłym mężem? -przyszłym, lecz nie teraźniejszym. -jaka to różnica? Przecież i tak prędzej.. czy później... -Później. Do spisania dokumentu o małżeństwie, mam zamiar dochować wierność bogom. -Kapłanki! -Czy chcesz, by spadła na mnie klątwa?! -Nie. -więc, jeśli nie chcesz tego, to czemu nakłaniasz mnie do sprowadzenia na siebie klątwy? -wydawało mi się... jeśli głosi przeznaczenie... -przeznaczenie przeznaczeniem. Przepowiednia przepowiednią. Lecz jeszcze nie wypełniła się.- powiedziała i przymrużyła wściekle oczy. -a właściwie przyszedłem tu bo... -No oczywiście. Cały ty. Zanim przejdziesz do rzeczy zrobiłbyś tysiąc innych rzeczy.- przerwała mu oschłym tonem.
-Faraon wzywa Cię do siebie. -Co?! Świątobliwość?! A cóż Wcielenie Horusowe mógłby ode mnie chcieć?! -mówił coś o misji. -Znak! Dokonał się cud! Nareszcie!- wyskoczyła z wanny. Pognała korytarzami do swej komnaty. Kilkakrotnie przejechała się mokrymi stopami po śliskiej podłodze... a ile razy zaplątała się w tiulowe zasłony... trudno powiedzieć. Gdy jednak dotarła już do swego celu zrzuciła z siebie szybko ubranie kąpielowe narzuciła na siebie swoje codzienne ubranie. Wezwała natychmiast skrybę, by ten obudził lektykarzy. Czekała niecierpliwie. Chodząc zdążyła wdepnąć w każdy kafelek swojej komnaty. Aż wreszcie skryba pojawił się z powrotem i oznajmił, iż lektyka jest gotowa. Ankh-Nu-Nefer z prędkością niemalże Sokoła spadającego na swą ofiarę rzuciła się w kierunku wyjścia.
Wsiadła do lektyki i coraz to poganiała niewolników, by się nie spóźnić na spotkanie, które i tak nie miało określonej pory. U schyłku dnia dotarła do Memfis. Lektykę ustawiono u wrót gigantycznego budynku... Kapłanka na chwilę zapomniała o szklanych świątyniach z jej snu...teraz była przepełniona podziwem dla architektów jej własnego narodu....
~*~ -Wasza Świątobliwość, przybyła Kapłanka Ankh-Nu-Nefer.- jeden z wartowników padł na twarz.
-wprowadzić. – przed Egipcjanką otworzyły się drzwi do wielkiej sali. Na jej końcu wielki tron. Na tronie zaś siedział sam Faraon Ekhmes II. Koło niego jego Czcigodna Małżonka Tia. Dziewczyna natychmiast podbiegła w jego kierunku.
-Czemu nie padasz przede mną na twarz, kobieto?! -Przepraszam, o Świątobliwy... lecz to dla mnie tak ważne, że zapomniałam...
-Już dosyć. Ad rem. Kapłani Nut widzieli dzisiaj spadającą gwiazdę... -i? I?- dopytywała się Ankh-Nu-Nefer. -I Rzekli do mnie, iż jest to znak dla Strażniczki Elemento- Kapłanka odruchowo spojrzała na amulet zwisający z jej szyi. Był bardzo podobny do amuletu jej siostry... tylko że... był ażurowy. Misterna konstrukcja z lekkich złotych drucików... lecz tym, co głównie zwracało na siebie uwagę, było 16 kolorowych kamieni, formy idealnie kulistej. Każdy z nich miał inny kolor. Inne właściwości... każdy co innego symbolizował. -Więc, jako główny przewodniczący Seeb-Ma-At, Kapłanko Seta, wysyłam cię na pierwszą misję na Świat Niższy (Znany również jako Dolny).
-naprawdę?! Odnajdę wreszcie siostrę! -Na twą siostrę przyjdzie czas. Lecz nie teraz. -Co?! -Masz odszukać mego syna. -Twojego syna , Panie?! Przecież on zaginął jako niemowlę. -dlatego sądzę, że akurat Ty się nadajesz, by go odnaleźć- z trudem powstrzymywał gniew. Ta oto kapłanka była tak pyskata... ale nie wolno jej było urazić... bo kto wie... -wiemy nawet jak wygląda, i gdzie mieszka. Masz bardzo ułatwione zadanie. Jak na pierwszy raz... -ale... ja muszę odnaleźć... -musisz odlaleźć Cael-Ra. Może pocieszy Cię fakt, iż jest on przeznaczonym twej siostrze. -nie wielkie pocieszenie.- stwordziła z nieukrywanym rozczarowaniem i zniechęceniem w głosie. -Wyruszysz natychmiast. Ze wszelkimi szczegółami zapoznasz się w trakcie podróży. -Ale mój mentor... Arcykapłan Tut-Ay-Ey... -nie potrzebny Ci on. Czeka Cię długa droga, zanim dotrzesz do domu. Będzie to dla was próbą- powiedział i zakończył. -ale.... -idź już. Kapłani Cię przygotują.- i została wyprowadzona przez dwóch strażników. Przygotowano ją i pouczono. ~*~
Następnego dnia, o poranku, Miała odbyć podróż.
Przygotowana, stała nad trójnogiem. Miała odmówić tę jedną formułkę. Bała się. Trzęsła.... To w końcu miała być jej pierwsza podróż no Dolny Świat... Lecz... czy się powiedzie? Czy wróci z tym, kim miała wrócić? Czy w ogóle wróci? Stała i wpatrywała się. Przełknęła ślinę.
-Seretmun!- zniknęła.
Aquila_Ardens - 12.02.2005 16:28
Semita Ad Achet-Ankh - odcinek II ,,constitutum" (spotkanie)
Semita Ad Achet-Ankh - odcinek II ,,constitutum" (spotkanie)
Otworzyła oczy. Ramiona muskał nieopisany chłód... Zaczęła trząść się z zimna...
Dziwne.. takiego uczucia jeszcze nie miała...niby noce na pustyni były zimne...doświadczyła przecież takowych... ze względu na Kapłaństwo, często bywała na wielkich, białych wydmach...
Właśnie... wydmy te w ciemnościach nocy wyglądały fascynująco... światło księżyca... tego tajemniczego okręgu, ...jednego z oczu Ra... i brzuch Świętej Bogini Nut...
Brzuch obsiadły przez świetliki...światło... ich światło wraz ze światłem księżycowym niesamowicie oświetlały piasek... każdy kamyczek... każde ziarnko miało swój niepowtarzalny połyski... wyglądało to, jak noc niczym z Arabskiej baśni... bo czyż one nie opowiadają o tym samym miejscu? O tych samych ruchomych wydmach... za dnia olśniewających przepychem złota... nocą zaś, urzekających jakby... iskrzącymi srebrem... tak... niebo niczym kruczoczarne włosy Arabki... piach niczym jej biała szata srebrnymi nitki przeplatana.
W tym miejscu często Ankh-Nu-Nefer bywała... wolała tam zgłębiać nauki Astronomii... nie na dachu świątyni... wbrew pozorom przeszkadzają tam światła pobliskiej osady, Pi-Ubh. Światła, niekiedy głosy rozpraszały ją... a tak... mogła wpatrzeć się w spokoju w lśniącą Nut i wyczytywać jej wolę...
Jednak nie myślała o tym... przecież jak tu myśleć?! Gdy chłód nieprzyzwyczajone ciało ogarnia...
A jednak. Napinając wszystkie mięśnie, jakie zdoła, wytworzyła w sobie jako-taką energię cieplną. Na ile to wystarczy, trudno jej było przewidzieć.
Wstała. Leniwie przeciągnęła się. Zastygła w bezruchu. Jej oczom ukazał się krajobraz zieleńszy od okolic Nilu.. o budynkach bardziej skomplikowanych, niż budynki Mezopotamii... a niby malutkie...ale zaparły jej dech w piersiach...
Dachy przypominały piramidy....tylko takie... pomarańczowe!
Ściany... ściany takie puste... (jak wiadomo, w starożytnym Egipcie panował ‘’Horror Vacui” czyli ‘’strach przed pustką”. Oznaczało to, iż każda, nawet najmniejsza ściana musiała być czymś zapełniona. W przypadku Egipcjan najczęściej pismo hieroglificzne i specyficzne rysunki postaci i zwierząt, o czym jednak jeszcze wspomnę później)
Przeszła się kawałek. Czuła, iż coś ją uwiera w nogi... spojrzała na nie... zobaczyła dziwaczne czarne ,,sandały’’ sięgające daleko za kostkę... takie strasznie... obudowane. Zdziwiona owym faktem zaczęła biec. Biegła przed siebie (co w tym, co w języku współczesnym nazwalibyśmy glanami, było wybitnie trudne i dziwne....) aż trafiła do jakiegoś oczka wodnego.
Stanęła i zobaczyła dziwaczną postać, w dziwacznym stroju, o dziwacznie ,,delikatnym’’ makijażu i dziwacznym kolorze włosów.
Teoretycznie powinna to być Ona... przecież stała zaraz nad postacią... a to była woda... i tego była pewna. Była nawet trochę podobna... ale.... no... coś tu nie gra!
I wtedy przypomniał jej się sen... tamten dziwny, o jakimś zupełnie innym świecie... i tutaj wiele się zgadzało... budowle...strój... brakowało tylko ,,pożeraczy ludzi”.
W pewnym momencie wpatrzyła się w jakąś czarną, nieruchomą rzekę...
Przez jej środek przechodziły pasy... które również ani drgnęły...
Postanowiła się zbliżyć i zaczerpnąć ręko trochę tej nie-wody by wybadać co to...
Dotknęła, lecz jej ręka zatrzymała się na powierzchni.
-,, kamień? Dałabym głowę, że systemy irygacyjne” – pomyślała. Usiadła na niezwykle soczystej i wilgotnej trawie.
Nagle przypomniały jej się wcześniejsze wydarzenia...
Coś tak dla niej wszystko to za szybko się działo...
Jeszcze do nie dawna tańczyła Taniec Święty przed posągiem swego boga...nagle Mirai się pojawił... potem podróż... wizyta u Faraona... i jego decyzja.. tak po prostu pójście ‘’Gdzieś”.. w zupełnie nieznane. Ktoś, coś ją pouczył... i tak po prostu wyruszyła. Bez pożegnania. Bez niczego. No i jak tu teraz wrócić?!
I wtedy przypomniały jej się pouczenia innych kapłanów, dotyczące jej misji.
Miała odnaleźć namiestnika! Tylko jak?! Przecież on zaginął jako niemowlę!.
I powrócił w jej pamięci opis, jaki kapłani jej przedstawili...
Włosy niczym rubin... nie długie... jasna cera (jakże to dziwne!) jak płatek jasnej róży... oczy jak niebo przed burzą... niebieskie... czy granatowe... rysy twarzy nie-Egipskie...chusta przewiązana na czole... trochę przyduży nos...i dolna warga... usta nieproporcjonalnie szerokie... spojrzenie lekko.... flegmatyczne...jakby.. znudzone. Lekki zarost.
A jak już go odnajdzie... będzie musiała wypowiedzieć odpowiednią formułkę i znajdzie się na swej drodze... razem z nim będzie musiała wędrować długi czas przez pustynię, zahaczając o okoliczne wioski... aż dojdzie do Achet-Ankh – miasta kapłańskiego.
To wszystko? W sumie wydawało się to proste... raczej czasochłonne.. dojść o własnych siłach aż tam... z drugiej strony... nie wiadomo przecież gdzie po wypowiedzeniu zaklęcia się znajdą...
Rozmyślając tak, klęczała nad ‘’rzeką”...próbowała się skupić... ale jej myśli były zbyt chaotyczne... chciała wreszcie rozpocząć poszukiwania.. ale coś nie mogła się zebrać...
I oto była na świecie dolnym... zupełnie jej obcym... znała go tylko z opowiadań... lecz nie była tam nigdy... tylko we śnie...
-,, Jeśli Tan Świat jest tak wielki, jak Świat Wyższy... to poszukiwania potrwają kilka lat!” wreszcie pomyślała. Patrzyła tępo w jeden punkt.. gdzieś daleko na horyzoncie... często tak robiła...myśląc...
Coś zaburczało... pojawiło się coś dużego, koloru żółtego... miało to brzuch przezroczysty... a w nim paru ludzi...
Owe żółte ‘’coś” świstnęło Ankh-Nu-Nefer przed nosem...
Ta krzyknęła i się cofnęła. Upadła na plecy.
Z żółtego olbrzyma wydostał się jakiś chłopak... włosy miał rude... ale o dziwnym odcieniu... ciemnym... wiśniowym... na jego głowie widniała czerwona bandanka... miał wyraźne, niebieskie oczy... w których można było wyczytać zmęczenie i znudzenie...
Spostrzegł on przerażoną Egipcjankę. Podbiegł doń i zapytał.
- czy nic Ci nie jest?
- chyba...chyba nic...
- daj rękę, pomogę Ci wstać – i wyciągnął w jej kierunku swą dłoń. Ta ją chwyciła i podciągnęła się. Nagle odskoczyła przerażona. Przypomniało jej się. Jako narzeczoną Mirai, żaden inny mężczyzna nie może jej dotykać. Patrzyli na siebie uważnie... Ankh-Nu-Nefer coś świtało w głowie... ów osobnik wydawał jej się jakby... znajomy. Ten zaś przyglądał się jej. Zafascynowały go jej oczy.. a właściwie makijaż... taki nietypowy... w końcu zdecydował się coś powiedzieć.
- Na imię mi Terry – i znowu podał jej rękę. Ta miała mętlik w głowie... z jednej strony... nie wolno jej , jak już mówiłam dotykać go.. ale z drugiej strony... miała wrażenie, że koniecznie musi zdobyć jego zaufanie. Wyciągnęła niepewnie swoją kończynę... i cały czas na nią patrząc (dostrzegła przy okazji kolejne dziwactwo- materiał z dziurami na dłoni chyba skórzany...) dotknęła niepewnie jego palców, a ten gwałtownie złapał jej rękę i potrząsną nią parę razy do góry i do dołu.
-Jak Ci na imię? – spytał.
- Ja...yy... – i nagle zastanowiło ją, dlaczego rozumie jego mowę... przecież.. on nie jest z tego samego kraju co ona... i w ogóle... język, jakim właśnie się posługiwała był zupełnie inny od jej języka ojczystego... skąd ona zna ten język?!
- no, widzę jakiś postęp – zaśmiał się chłopak.
- A...Ankh.... Orlica! Mam na imię Orlica!- przyszło jej coś do głowy... pomyślała o jej najbardziej charakterystycznej umiejętności- przemianie w Orła.
- oryginalne imię... ale mi się podoba! – uśmiechnął się chłopak.
- chcesz wejść do środka? Pokażę Ci jak mieszkam. – zaproponował
- m...może być... – i jakby posłusznie poszła za nim.
-,,Eureka! To Namiestnik!” – wreszcie pomyśała. Idealnie odpowiadał opisowi... tak szybko znalazła! To cud!
Terry oprowadził ją po dziwacznym budynku... nie przypadł on do gustu Egipcjance... to wszystko... takie dziwaczne kolory i... materiały... nie widziała ich jeszcze... tym, co ją głównie zastanawiało, był ,,plastik” ... najbardziej wyróżniający się wśród innych....
- może siądziemy?- znów zaproponował, tym razem wskazując na jakieś niby-płócienne siedzisko. Z chęcią to zrobiła. Wreszcie doznała tu czegoś przyjemnego ... ‘’kanapa’’ była taka miękka... można się w niej było ‘’zapaść’’... a jak się oprzeć... idealnie pasowała do kręgosłupa.... przymknęła na chwilę oczy.
Wpadła w letarg... on coś mówił do niej ... ale nie słuchała. W tym letargu miała widzenie... jakaś postać mówiła...
- sprowadź go, wracaj... sprowadź go, wracaj... sprowadź go, wracaj...
-czy Ty mnie w ogóle słuchasz?!
– aż podskoczyła. Spojrzała się zdziwiona na niego. Wpatrzyła się w jego źrenice.
- nie. – bezczelnie odpowiedziała. Terry był tym faktem lekko zaskoczony. Zmarszczył brwi...
- znaczy... ta „khanapa” <Miała nadal Egipski akcent> jest tak miękka... że aż usypia..., panie mój – i zasłoniła nagle usta. Określenie ,,panie mój” mogło wywołać zdziwienie... i wywołało. Terry szeroko otworzył oczy.
- znaczy... y... ja muszę Ci coś powiedzieć... to... to bardzo ważne... i... i wolę żeby nie było świadków, więc chodźmy na dwór. – i wstała. Skinęła ruchem głowy w kierunku drzwi.
- O! – jedyne, co zdążył powiedzieć, gdyż ta już zniknęła mu z oczu.
Zastał ją stojącą po wierzbą. Wpatrywała się w niego dość poważnym wzrokiem.
- no i?
- wiem, iż prawdopodobnie w pierwszej chwili mnie nie zrozumiesz, ale....
- ale co? Ale co? – dopytywał się, dość nerwowo.
- Ty nie jesteś stąd.
- nie rozumiem...
- tak myślałam. Ten świat, na którym aktualnie się znajdujemy.... jest to świat Niższy... my oboje pochodzimy ze Świata wyższego..
-ale..
-nie przerywaj mi! Wysłano mnie tutaj, bym Cię odnalazła i z powrotem sprowadziła do domu...
-wiesz, chyba powinnaś zostać pisarką!- odpowiedział sarkastycznie. Jego oblicze przyjęło dość ignorancyjną minę...
-posłuchaj mnie! Jestem w stanie Ci to udowodnić!
-o, a niby jak?
-sprowadzając Cię tam.
-może jednak coś drobniejszego?
-jak sobie życzysz, mój Panie! Su-Mai-Uben! – i się trochę cofnęła. Jej ciało zaczęły pokrywać pióra... sylwetka zmniejszała się... błysk! I zamiast Ankh-Nu-Nefer pojawił się Orzeł Bielik.
- yyy.... – Terry zaniemówił. Orzeł zatoczył kilka kółek w powietrzu
i wylądował na ramieniu chłopca. Było to lądowanie dość ryzykowne... biorąc pod uwagę długość szponów...
- auć! – krzyknął wreszcie. Czuł jak pazury Orlicy wbijają się w jego bark. Orlica postanowiła to wykorzystać.
-puszczę Cię, gdy mi przyrzekniesz, że wysłuchasz mnie do końca.
-przyrzekam, przyrzekam! Słowo! – Orlica znów wzniosła się do nieba. Po kilku kółkach wylądowała na trawie. Z powrotem zmieniła się w postać człowieko- podobną.
- a więc: Tyś jest synem faraona, Ekchmesa II ... jesteś namiestnikiem i spadkobiercą korony Egiptu Dolnego i Górnego.
-yy... górnego i dolnego... co masz na myśli? Egiptu na ‘’Tym” świecie i na ‘’Tamtym” ... czy zjednoczonego Egiptu?
- tego drugiego.
-ale... ja tu mieszkam... muszę się uczyć i... i moi rodzice! Co ja im powiem?!
-Nic. Nie muszą wiedzieć.
-ale... przecież serce im pęknie, jak zaginę!
-znam zaklęcie na zapomnienie.
-ale...ale... no... po stokroć razy A-L-E! – nie wiedział już, czym się argumentować.
-co, ‘’ale”?
-nic- odpowiedział zrezygnowany.
- a więc? Czy pójdziesz ze mną?
-no... y... – wiedział, iż jest to decyzja dotycząca całego jego dalszego życia.... miał jednak nadzieję, że ‘’tak-ważne-decyzje” czekają go dopiero po ukończeniu 18....
-Proszę Cię, o Panie... to dla mnie ważne!
-no.... no.... nooooo.... no dobrze... – jakoś go przekonało to ostatnie jej zdanie... poczuł, iż nie jest jakąś tam zimną wysłanniczką, tylko sama jest w to zaangażowana.
-O Panie! To wspaniale!
-Tylko się spakuję...
-nie zabieraj ze sobą nic... i tak to nie odejdzie z tobą... z żyjącym stworzeniem może odejść tylko jego amulet....
- a mój pies? Czy on może ze mną pójść?- nagle przypomniało mu się o jego wiernym druchu... maleńkim mieszańcu.... o białej, błyszczącej sierści.
- Roko! – krzyknął. Natychmiast niewielkie stworzonko przybiegło. Głośno sapało. Skakało wokół nóg swojego pana...
-obawiam się, iż może nie wytrzymać tego..
-Proszę! Jeśli ja zgodziłem się na twoją propozycję, to czemu Ty nie zgodzisz się na moją?
-bo może to okazać się groźne dla tego stworzenia...
- mówisz do mnie " Panie”... uważasz mnie za syna Faraona... a więc, rozkazuję Ci...
-Jak sobie życzysz Panie... ale jako Kapłanka, jestem zobowiązana doradzać...
-I dobrze doradzasz... chyba....
- już dość... trzeba iść... zostań tu... ja pójdę i rozkażę twej rodzinie zapomnieć...
- ech... – westchnął. – Orlica przeszła się po domu. Już nieco przyzwyczaiła się, i nic już jej nie dziwiło. Znalazła ‘’kuchnię”.. a tam dwójkę ludzi rozmawiających.... kobieta trzymała coś w ręku nad ‘’ogniem w kółku”... mężczyzna zaś z szerokim uśmiechem na twarzy kroił jakieś warzywa.
-Naser-Be-Ekh! Niech się stanie zapomnienie! – Ci się odwrócili.
- słucham?- odpowiedziała kobieta.
-już nic. – i Ankh-Nu-Nefer opuściła pomieszczenie. Poszła w kierunku drzwi wyjściowych.
Tam stał zesztywniały Terry trzymający swojego pieska na rękach.
-Już? – spytał niepewnie.
-Wszystko gotowe. Możemy iść. – odpowiedziała mu z największym spokojem Ankh-Nu-Nefer.
-Jeszcze tylko...
- dość! Wyruszajmy!- w końcu warknęła zirytowana.
- Seretmun! – i wszystko zaczęło powoli znikać z przed ich oczu... piesek piszczał... Terry sapał... a Ankh-Nu-Nefer mruczała coś pod nosem, wściekła z powodu dźwięków wydawanych przez jej współtowarzyszy.
~*~
średniej wielkości sala. Na środku stół. Krzesła.
Do owej sali weszli jacyś ludzie... nie, to nie ludzie!
To sami Bogowie!
Zasiedli do wieczerzy...
Mieli odbyć naradę.
- i wreszcie się zaczęło...- powiedziała Święta Isis.
-Nie wiem, czy był to najlepszy pomysł... Oni mogą nam namieszać w naszych wielkich planach- Odpowiedział jej Anubis.
-Anubisie, więcej pogody- właśnie Oni są częścią... gdyby nie powrót, nie dopełniłoby się..- rzekła Bast.
-A jednak nadal uważam, iż nie należało jej wskazać drogi do Cael-Ra.
-A co, miałaby się tak tułać? Ten świat jest wielki... i o wiele bardziej niebezpieczny i zawiły od świata Górnego.
-Uważam, iż jeśli ma przejść próbę...
-Dosyć! Prawdziwa próba czeka ICH podczas wędrówki do Achet-Ankh... tułaczka po Świecie Dolnym to tylko strata czasu... nie wiele dałoby Jej to... po cóż jej to doświadczenie, jeśli powinna się skupić głównie na stróżowaniu Elemento? – wreszcie doniosłym głosem ryknął Set.
-Obecność Chaos może zaburzyć bieg wydarzeń na Górnym Świecie... jej psychika jest jeszcze bardziej zawiła, niż nam się wydaje. Jeśli przejdzie na niewłaściwą stronę?
-Nie przejdzie. Nikt nie jest w stanie przeszkodzić NAM!
-Gdzie trafią Terry i Ankh-Nu-Nefer? -Co planują bogowie? -Kogo Orlica rozpozna? -Kim są Atlanci?
To wszystko już nie długo.... Za około 2-3 dni.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
Strona 1 z 5 • Zostało wyszukane 16 wyników • 1, 2, 3, 4, 5
|
|