|
|
|
Zabójcza Melodia |
Vipera - 31.05.2009 21:41
Zabójcza Melodia
Tak mnie naszło ostatnio, żeby napisać coś nowego. To opowiadanie będzie miało tylko dwie części, więc nie będzie długie. Początek jest trochę makabryczny, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Zabójcza Melodia
„Spełnił się mój najgorszy koszmar, a ja nie miałam żadnej drogi ucieczki. Zamknięta w czterech ścianach, bez najmniejszej szansy na ratunek. Czekając na swoją kolej modliłam się, aby zdarzył się cud... abym wyszła z tego cało. Nie zasłużyłam na taki los...Boże! jeśli naprawdę istniejesz, pomóż mi, lub chociaż skróć moje cierpienie! Boję się...”
I Padał deszcz. Czarne niebo pokryły ciemne chmury, zasłaniając srebrny księżyc i spuszczając na ziemię falę błyskawic. Stała jak wryta, kurczowo trzymając się białej futryny, dużych drzwi. Z szeroko otwartych oczu spływały jej po policzkach wodospady łez. Już dawno powinna była stamtąd uciec, ale jak? Nie miała szans na wydostanie się z tego strasznego domu, a na dodatek jej ciało było jak sparaliżowane! To miejsce było urzeczywistnieniem jej najgorszych koszmarów i lęków. Stała pośrodku wielkiego, starego domu, a na jej oczach właśnie rozgrywa się rzeź. Patrzyła, jak czarnowłosy mężczyzna zdejmuje ciało martwej dziewczyny ze ściany. Powoli wyciągał jej metalowe gwoździe ze skóry, którymi była przybita. Z jej podziurawionej i okaleczonej skóry, spływały strużki jasnoczerwonej krewi, które skapywały na podłogę, formując się w dużą kałużę. Nawet jeśli krzyk już dawno ustał, nadal dudnił jej w głowie, potęgując jej strach. Mężczyzna ułożył ciało dziewczyny na długim czarnym materiale, przez cały czas pogwizdując w rytm lecącego utworu Mozarta. Tari wiedziała, że jeśli morderca ją zauważy, będzie kolejna. Nawet jeśli szansa na ucieczkę wynosiła zaledwie kilka procent, musiała spróbować. Resztkami sił przesunęła się powoli w stronę drzwi. Przechodząc do holu, zahaczyła niezdarnie butem o próg, co spowodowało cichy dźwięk uderzenia, na który mężczyzna zareagował błyskawicznie. Spojrzała za siebie z nadzieją, że nic nie słyszał. Niestety. Kiedy napotkała jego obłąkane, puste spojrzenie... była pewna, że niedługo zginie. Nie zważając na robiony hałas, rzuciła się biegiem wgłęb domu, szukając jakiegokolwiek wyjścia na zewnątrz. Na końcu jednego z korytarzy, zauważyła otwarte drzwi. Dziękując w duchu Bogu, pomknęła w ich kierunku. W momencie kiedy wyciągnęła rękę aby je popchnąć, zamknęły się z trzaskiem. -Błagam, otwórzcie się!- krzyczała, uderzając w nie pięściami.- nie chcę umierać!! Po chwili zrozpaczona zaniechała próbę otworzenia drzwi i udała się w przeciwnym kierunku, gdzie znajdywało się dość duże okno. Podbiegła bliżej i otworzyła je, spoglądając w dół, aby ocenić wysokość. Było znacznie za wysoko, aby mogła tamtędy uciec. Usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się gwałtownie i wytrzeszczyła oczy. Stał zaledwie kilka metrów od niej, a na jego twarzy malował się sadystyczny uśmiech. Zawahała się. „to jedyne wyjście... jeśli uda mi się wejść na balkon sąsiadów, będę bezpieczna”- pomyślała, spoglądając za okno. Westchnęła głośno, po czym przełożyła jedną nogę na drugą stronę, aby skoczyć na poniższy balkon. W tym samym momencie poczuła mocny uścisk na kostce, a zaraz potem uderzyła z hukiem o beton, rozcinając sobie nogę na wysokości uda. Krzyknęła, chwytając się odruchowo za bolące miejsce. Czarnowłosy zbliżył się powoli do leżącej na podłodze dziewczyny. W jego ręku lśnił duży, ociekający krwią nóż, którym wymachiwał idąc. Tari patrzyła na niego chwilę, aż w końcu zamknęła oczy i zasłoniła twarz ręką. „proszę, byle szybko”- powtarzała w myślach, czekając na ostateczny cios, który miał zakończyć jej krótkie życie. Śpiew chóru, przeplatany z grą na skrzypcach, rozbrzmiewał teraz w całym domu, nadając całej sytuacji jeszcze bardziej przerażającego wyglądu. Utwór istnie z horroru. Z każdą sekundą coraz głośniejszy i gwałtowniejszy, aż w końcu ucichł, a na jego miejscu rozbrzmiała spokojna muzyka relaksacyjna. Tari załkała cicho, nadal leżąc w tej samej pozycji. Minęła minuta, kiedy zebrała się na odwagę, aby otworzyć oczy. Czekała na cios, którego nie dostała... co się dzieje? Podniosła powoli powieki i rozejrzała się. Morderca stał niecały metr od niej i wpatrywał się w szoku w swoją zakrwawioną dłoń, trzymającą nóż. Jego oczy stały się jakby żywe... wydawał się być innym człowiekiem. Jakby tamten mężczyzna, który właśnie zamordował młodą kobietę z zimną krwią, to nie był on. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, opierając drżącą dłoń na zimnej podłodze. -Wstań.- powiedział czarnowłosy, spoglądając w jej duże ciemnoniebieskie oczy. Tari zerwała się szybko z posadzki, jednak ból nie pozwolił jej ustać na nogach i upadła. -Nie dam rady.- jęknęła cicho, chwytając się za krwawiącą ranę.- proszę... nie chcę umierać. Na te słowa mężczyzna wykrzywił usta w grymasie bólu i odwrócił wzrok, upuszczając narzędzie zbrodni na podłogę. Następnie podszedł do dziewczyny i chwycił ją mocno za rękę, a następnie wziął na ręce i ruszył w głąb korytarza. Minął pokój, w którym leżało ciało zamordowanej dziewczyny i otworzył drzwi do małego, ciemnego pomieszczenia. Wszedł do środka, posadził Tari na starym, grubym kocu i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
*** Obudziła się po kilku, lub kilkunastu godzinach. Tak naprawdę nie miała pojęcia ile czasu spędziła w tym piekielnym domu i jak długo jeszcze pożyje. Ostatnie wydarzenie jakie pamiętała, to zamknięcie jej w tej ciemnej klitce i straszliwy ból nogi, przez który prawdopodobnie zemdlała. Spojrzała na zranione udo i wybałuszyła oczy. Spodnie na nodze były starannie obcięte na krótko, a w miejscu rany znajdywał się czysty bandaż. Również zadrapanie, które miała na łokciu, zaklejone było plastrem. -Co jest do cholery?- zapytała samą siebie, oglądając się z każdej strony. W tym samym momencie usłyszała ciche kroki. Przesunęła się odruchowo na sam koniec posłania i wybałuszyła oczy, wpatrując się w drzwi. Klamka poruszyła się lekko. Czuła, że serce wali jej jak szalone i zaczyna ogarniać ją panika. Drzwi otworzyły się powoli i do pomieszczenia wszedł czarnowłosy mężczyzna. Spojrzał na przestraszona dziewczynę ze smutkiem, następnie odwrócił wzrok i zapytał. -Boli? -N-nnie bardzo- odpowiedziała, jąkając się ze strachu. Mężczyzna powoli zbliżył się do niej i wyciągnął rękę, aby pomóc jej wstać, ta jednak odsunęła się pod samą ścianę i zamknęła oczy, chowając twarz w rękach. Wsadził rękę do kieszeni i ruszył w stronę drzwi. -Nic ci nie zrobię, chodź ze mną.- powiedział, czekając na korytarzu. Tari nie chcąc go rozwścieczyć, podniosła się z podłogi i małymi krokami, wyszła z klitki. Idąc czuła ból, jednak nie był on tak silny, jak poprzednio. Przeszła długim korytarzem, następnie weszła do małej, czystej kuchni i usiadła na wskazanym przez mężczyznę, krześle. On usiadł naprzeciwko niej, podsuwając jej talerz z kromką chleba i szklankę wody. Przez chwilę wpatrywała się w talerz z niedowierzaniem, a ż w końcu przeniosła spojrzenie na niego. Siedział oparty o drewniany blat z dłońmi wplątanymi w kruczoczarne włosy. -Dlaczego mi to robisz?- zapytała, wpatrując się ze smutkiem w talerz, a po policzkach spływały jej łzy. Morderca podniósł głowę, jednak nic nie powiedział.- Najpierw chcesz mnie wyleczyć, a później zabić? O to ci chodzi? -Nie.- odpowiedział krótko. -Jeśli jest w tobie chodź trochę ludzkich uczuć, to zabij mnie od razu... nie karz mi tyle cierpieć!- krzyknęła, obdarzając go błagalnym spojrzeniem.- proszę... Mężczyzna przez chwilę patrzył na spływające po jej policzkach łzy. Jego niebieskie oczy, przepełnione były żalem, a twarz wykrzywił grymas bólu. Odgarnął z czoła niesforne kosmyki i wbił wzrok w podłogę. -Nie mam zamiaru cię zabijać.- powiedział w końcu. Tari wybałuszyła oczy. Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. A więc dlaczego ją tu więzi? -Nie chcę cię więcej skrzywdzić.- dodał, podchodząc do okna. -Więc pozwól mi odejść.- powiedziała, ocierając łzy. -Nie mogę. -Dlaczego? -Jedz.- powiedział krótko, wychodząc z pomieszczenia.
***
KAJA401 - 01.06.2009 15:49
OMG!!!!Ta historia jest Boska^^ Strasznie mi sie podoba jest taka smutna i straszna zarazem^^ Jest piękna bardzo ładnie ją opisałaś^^ Już się nie mogę doczekac aż skończysz opisywac całą tę historię:)
Liv - 01.06.2009 17:00
Od zawsze podoba mi się każdy tekst typu opowiadanie w Twoim wykonaniu. To jest... idealne! Jest to jakby wycięty fragment z jednego wielkiego opowiadania. Coś w końcu musiało spowodować to, że Tari się tam znalazła. I zastanawia mnie zmiana nastawienia oprawcy w stosunku do niej. Tamtą pewnie zabił bez skrupułów, a ją...? Czyżby nagła przemiana? Czekam na kolejną część :)
Vipera - 01.06.2009 19:56
Liv, do ideału brakuje jeszcze naprawdę dużo, ale miło mi, że ci się podoba.
Nie chciałam wklejać od razu całości, bo jednak jest tego trochę, więc wklejam dzisiaj. Druga, ostatnia część.
II
Od tego makabrycznego przedstawienia, minęło już kilka dni. Tari siedziała na fotelu w salonie i wpatrywała się z uwagą, jak czarnowłosy zmienia jej opatrunek na nodze. Powtarzał tę czynność każdego ranka z taką delikatnością, że mogłaby zapomnieć o tym, że ma do czynienia z mordercą. Uśmiechnęła się lekko widząc, jak przeciera czoło wolną ręką, odgarniając lśniące, czarne włosy. Czasami beształa się w myślach za swoje przemyślenia. Jak mogła uważać go za dobrą osobę, skoro na własne oczy widziała, jak morduje niewinną dziewczynę? Na dodatek więził ją w tym strasznym domu twierdząc, że nie chce trafić do szpitala psychiatrycznego. Co z nią teraz będzie? Co prawda od tamtego dnia nie zrobił nic strasznego, nikogo nie zabił, ani jak mówił... nie zrobił jej krzywdy, jednak nadal towarzyszył jej strach. Za każdym razem kiedy słyszała jego lekko zachrypnięty głos wymawiający jej imię, po plecach przechodził ją zimny dreszcz. -Um... mogę wiedzieć jak masz na imię?- zapytała nieśmiało, kiedy mężczyzna skończył wiązać bandaż. -Lucius- odpowiedział krótko, podnosząc się z kolan. ... Z każdym następnym spokojnym dniem, pozbywała się strachu. Noga wyleczyła się szybko, dzięki codziennej zmianie opatrunków. Zniknęła również chęć ucieczki, a na jej miejscu pojawiło się przywiązanie. Mimo tego, że nadal pamiętała ten straszliwy dzień, Lucius w głębi duszy wydawał jej się osobą dobrą i troskliwą. Opiekował się nią tak, jak jeszcze nigdy nikt tego nie robił. Ojciec alkoholik wyrzucił ją na bruk, kiedy miała 12 lat, a w domu dziecka traktowana była gorzej od zwierząt. Tak naprawdę, nie miała dokąd uciekać. Gdyby wtedy zginęła, skończyłoby się wreszcie jej cierpienie i wieczna tułaczka bez celu po świecie. Każdy normalny człowiek pomyślałby na pewno, że postradała rozum lub jest masochistką, ale ona cieszyła się z tego, że była teraz tam, a nie gdzieś indziej. Nie mogła być pewna, że napady agresji nie wrócą i pewnego dnia Lucius jej nie zabije, ale było jej to wszystko jedno. Nie chciała myśleć o najgorszym. Póki było dobrze, była szczęśliwa. Drzewa zaczęły powoli zrzucać kolorowe liście, a krople deszczu coraz częściej stukały w okna, niesione przez jesienny wiatr. Tari wtuliła się w róg sofy, próbując ogrzać się pocieraniem dłońmi ramion. Lucius jakiś czas temu opuścił mieszkanie, zostawiając ją samą. Niezapłacone od dawna rachunki spowodowały odcięcie prądu i telefonu, a więc dziewczyna siedziała w ciemnościach, wpatrując się tępo w odpadającą ze ściany farbę. Po chwili usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi wejściowych i do mieszkania wszedł Lucius. Odwiesił czarny płaszcz na wieszak i przeczesał dłonią mokre włosy. Przechodząc obok wejścia do salonu, spojrzał na marznącą dziewczynę. Ta widząc go, uśmiechnęła się radośnie i zapięła szczelniej sweter. Mężczyzna bez słowa podszedł do wygaszonego kominka i wrzucił do niego kilka kawałków drewna, a następnie zapalił. Po chwili w całym pokoju rozbłysł blask ognia, a w powietrzu unosił się zapach palonego drzewa. Usiadł na dywanie naprzeciw kominka i oparł się plecami o ciemną sofę. W jego niebieskich oczach odbijał się blask ognia, jednak cały czas gościł w nich smutek i wstręt do siebie samego. -Możesz odejść, nie będę cię więcej zatrzymywał.- powiedział po chwili, nie odrywając wzroku od ognia.- nie chcę wyrządzić ci krzywdy, ale nie mogę obiecać, że nic ci nie zrobię. Nie panuję nad tym. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, jednak za chwilę na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zsunęła się z kanapy i cicho na palcach, podeszła do siedzącego na dywanie Luciusa. Usiadła obok niego i włożyła mu ręce pod ramię. Ignorując jego zdziwioną minę, spojrzała mu w oczy i rzekła. -Gdybyś powiedział mi to kilka dni temu, uciekłabym tak szybko, jak to się da.- odwróciła głowę i spojrzała na tańczący w kominku ogień.- wiem, że możesz mnie zabić. Każdego dnia budzę się ze świadomością, że może to być ostatni dzień mojego życia. Jednak czuję, że nie jesteś zły. To znaczy... może uznasz, że jestem psychiczna, ale... mimo tego co widziałam, nie boję się. Nie chcę się bać. -Tari, dlaczego?- zapytał odwracając się, aby spojrzeć jej w oczy.- dlaczego nie chcesz uciec... dlaczego chcesz narażać swoje życie, mieszkając pod jednym dachem z psychopatą!? Nie możesz... -Nie mam nic do stracenia. ***
Kiedy po tygodniu oznajmił jej, że chce wyjechać, poczuła jakby ktoś kopnął ją w żołądek. Czyżby chciał ją zostawić i od tak wyjechać? Właśnie teraz kiedy się do niego przywiązała, kiedy pokonała strach i... chciała z nim być? Nikt na nią nie czekał. Nie miała rodziny, ani przyjaciół... był tylko on. Mężczyzna, który wpadał w trans i zabijał z zimną krwią, nie wiedząc co dzieje się dookoła niego. Czasami nie rozumiała sama siebie. Wiedziała, że Lucius ma rację, że powinna uciekać. Powinna trzymać się od niego z daleka, dla własnego dobra, ale... nie mogła. Zawsze kiedy nie było go przy niej, siedząc w ciemnościach wmawiała sobie, że to nie jego wina, że on nie jest mordercą. Wierzyła w to, że nie zabija z zachcianki... nie robi tego umyślnie. Czy zaczynała wariować? Czy pod wpływem strachu i szoku poprzestawiało jej się w głowie? Nie. Lucius był dla niej ideałem, pod każdym względem. To śmieszne, bo przecież morderca nie może być ideałem, ale ona widziała w jego oczach dobroć i czułość. Nic innego się dla niej nie liczyło. Stała nieruchomo przy kuchennym stole, wpatrując się ze smutkiem w Luciusa. Chciała, aby powiedział jej, że czuje to samo, że chce zabrać ją ze sobą. Wiedziała, że mężczyzna jest innego zdania. Nadal utrzymywał, że nie chce jej skrzywdzić i chciałby, aby uciekała... dla dobra ich obojga. Kiedy wyobrażał sobie Tari leżącą w kałuży krwi, a on klęczący nad nią z nożem w ręce, przechodził go zimny dreszcz. Czasami łapał się na tym, że chciałby ją dotknąć kiedy śpi. Pogłaskać ją po jej gęstych, kasztanowych włosach, lub przytulić... jednak nie robił tego. Nie chciał się przywiązywać. Chciał aby odeszła, aby była bezpieczna daleko od niego chociaż wiedział, że nigdy o niej nie zapomni. Z całego serca nie chciał, aby skończyła tak jak...ona. Odwrócił się i oparł rękę o framugę drzwi kuchennych. Tari nadal stała nieruchomo, wpatrując się w niego jak w najpiękniejszy obrazek. Patrzyła na jego rozczochrane, czarne włosy lśniące w świetle przymglonej żarówki. Na jego duże oczy w kolorze niebieskiego topazu, które teraz przepełnione były smutkiem. Jego długie palce ściskały nerwowo framugę drzwi, a napięte mięśnie na rękach i plecach przebijały przez jasną koszulkę, ukazując idealnie zbudowane ciało. Zrobiła krok do przodu wyciągając dłoń, jak gdyby próbowała go dotknąć. -Tari, nie mogę.- odezwał się cicho, ale stanowczo.- nie mogę ci tego zrobić... nie mogę cię narażać. Zrozum! -Ale...- zaczęła, jednak nie dał jej skończyć. Ciągnął dalej. -Gdybym chociaż mógł obiecać, że cię nie zabije...uwierz mi, że niczego tak nie pragnę, jak tego, abyś ze mną była. -Więc pozwól mi na to- powiedziała podchodząc bliżej. -Nie!- krzyknął, odwracając się do niej tyłem. Wybałuszyła oczy i cofnęła się odruchowo do tyłu. Poczuła jak po policzku spływa jej łza. Splotła ręce na żołądku i spuściła wzrok. -Tari...ja nad tym nie panuję- zaczął po chwili poważnym tonem, nadal dręcząc futrynę.- nie wiem dlaczego zabijam... nie wiem co powoduje u mnie ataki, ani kiedy nadejdzie kolejny. Już raz pozwoliłem kobiecie zbliżyć się do mnie i przypłaciła to życiem. Nie chcę... nie mogę pozwolić na to, żebyś ty była następna.- podszedł do zlewu i oparł się o szafkę kuchenną. Spoglądając w sufit, westchnął głośno. Dopiero teraz kiedy zamilkł, Tari usłyszała lecącą cicho muzykę z włączonego radia. Wesołe, skoczne rytmy wypełniły całe pomieszczenie, denerwując ją z każdą nutą. Podeszła bliżej Luciusa, aby wyłączyć muzykę, kiedy ponownie przemówił. -Przepraszam.- powiedział, spoglądając jej w oczy.- powinienem pozwolić ci opuścić ten budynek wtedy, kiedy sama tego chciałaś. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze... a teraz... z każdą minutą potrzebuje cię jeszcze bardziej. Nie mogła się dłużej powstrzymywać. Puściły jej nerwy i zalała się łzami, rzucając się mężczyźnie na szyję. Przytuliła twarz do jego idealnie wyrzeźbionego torsu, ściskając go mocno rękami, jakby się bała, że ucieknie. Lucius patrzył na nią z żalem. Po chwili uniósł ręce i obciął dziewczynę, głaszcząc po włosach. -Jadę z tobą, bo...- zaczęła. Nagle poczuła osłabiający się uścisk na jej plecach. Lucius zesztywniał, a jego ręka powędrowała do górnej szuflady w szafce kuchennej. Tari otarła dłonią łzy z policzka i spojrzała zdziwiona na twarz mężczyzny. Zamarła. Jego oczy lekko pociemniały i straciły cały dotychczasowy blask. Były zimne, obojętne i... straszne. Wróciły wspomnienia. Cała scena mordu stanęła jej przed oczyma. Znowu poczuła strach i ogarniającą panikę. Słyszała skrzypienie wysuwającej się szuflady, a kątem oka zauważyła połyskujący w niej nóż. -Lucius, proszę... nie- wyszeptała, próbując zamknąć szufladę.- Lucius... W pewnym momencie usłyszała tę samą melodię, co tamtej nocy. W całym domu ponownie zabrzmiał dźwięk chóru przeplatanego z grą skrzypiec. Spojrzała na grające radio, z którego wydobywała się muzyka. Stało tak blisko, a zarazem tak daleko, żeby je wyłączyć. Wreszcie dotarło do niej, co naprawdę dzieje się z Luciusem. -Lucius! Lucius!- krzyknęła klepiąc go po policzkach.- Nie słuchaj tej muzyki, proszę cię myśl o czymś innym... myśl o mnie! Mężczyzna ruszył lekko głową, jakby słyszał jej słowa, ale jego ręka nadal była w szufladzie i trzymała nóż. Tari jęknęła cicho, następnie zakryła mu uszy dłońmi, aby choć trochę mu pomóc, a zarazem sobie. Kątem oka dostrzegła nóż nad swoim lewym ramieniem. Przełknęła głośno ślinę, a serce waliło jej jak szalone. Próbowała o tym nie myśleć. Cały czas trzymając dłonie na jego uszach, przesunęła lewa nogę do tyłu i zahaczyła nią o kabel radia, następnie przesunęła, zrzucając je na podłogę. Muzyka ucichła. -Już dobrze Lucius, skończyło się- szepnęła, przytulając się do niego. Mężczyzna nadal trzymał nóż, jednak jego oczy zmieniły się. Znowu nabrały blasku, a kolor jakby się rozjaśnił. Spojrzał z paniką na swoją rękę, trzymająca narzędzie zbrodni i na stojąca przy nim dziewczynę. Upuścił nóż na podłogę i odsunął się od Tari, oglądając ja ze wszystkich stron. -Jesteś cała?- zapytał spanikowany- Boże, Tari! -Mozart- Summer Overture- powiedziała zadowolona. -Co takiego? O czym ty mówisz?- zapytał zdziwiony, spoglądając na roztrzaskane radio.- czy to... -Nie musisz się już bać. Nic mi nie zrobisz... mogę jechać z tobą, możemy być razem!! Przez tą melodie wpadałeś w trans, ale pomogę ci... wyjdziesz z tego.- powiedziała radośnie, a następnie uwiesiła mu się na szyi i pocałowała. -Kocham cię- szepnął
Koniec
Liv - 02.06.2009 18:51
Zabijał pod wpływem muzyki! Ciekawe ;) Podobało mi się, i to strasznie! :D Właściwie przez cały ten odcinek trzymałaś nas w napięciu. Cieszę się, że szczęśliwie się to skończyło :) Popatrz, jak to dziwnie brzmi- zakochana w mordercy! W mordercy, który tak naprawdę nie chciał nim być... Kolejne świetne Twoje opowiadanie, po prostu :)
KAJA401 - 02.06.2009 19:23
O mój boże to jest takie piękne^///^ kocham te opowiadanie^^ jest przepiękne takie romantyczne^^ (choc pewnie w moim wydaniu ta opowieśc skończyłaby się gorzej^^) Naprawdę przepiękne^^
Vipera - 03.06.2009 14:26
Dziękuję wam! Szkoda, że tak mało osób komentuje :(
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshakyor.htw.pl
|
|