Mistake

Mistake

Podstrony
 



.error - 28.05.2009 20:38
Mistake
  co prawda zadnych carlosow ani gomezow tutaj nie bedzie, ale licze, ze sie spodoba. rzecz bedzie miala co najmniej kilka rozdzialow.

I
LIST ZNIKĄD

16 października 2009

Nie wiedzą jeszcze, że tu jestem. To dość zabawne – żyję tuż obok nich już tyle czasu, a oni mnie nie widzą. Zresztą, nie ma się chyba co dziwić; w końcu jestem teraz człowiekiem – wciąż nie mogę przywyknąć.
Już niedługo – wysłałam im to. Myślę, że podziała, a przynajmniej chcę tak myśleć. Zastanawia mnie, czy zdążą – chyba jednak wolałabym, żeby się spóźnili. Nie chcę wiedzieć, co straciłam. Podobno przed śmiercią nie powinno się niczego żałować. Chociaż właściwie, jeśli miałabym czegoś żałować, to chyba tylko tego, że napisałam ten list. No cóż. Chyba chciałam, aby mieli wybór – jestem im to winna. Zresztą, nie mogę zaoferować im niczego innego. Chyba zmarnowałam swój czas.
Zawsze zastanawiałam się jak wygląda koniec.


Wychodząc, drzwi zostawiła otwarte – nie miała przecież niczego, co można było ukraść. Jej bose stopy zaszurały na deskach mikroskopijnej werandy, a chwilę później na kilku stromych schodkach. Stanąwszy na twardej, raniącej stopy grani, obejrzała się za siebie i przez dłuższy moment przyglądała przylepionej do wzgórza chatynce, jednej z wielu swoich kryjówek. Nie żałowała, że stąd odchodzi – z tym miejscem nie wiązały jej żadne wspomnienia, a w każdym razie żadne, które chciałaby pamiętać. Odetchnęła głębiej, przypatrując się tańczącej na wietrze kaskadzie wyblakłej, błękitnej tkaniny. Okna również nie zamknęła; jakkolwiek było to bezsensowne, chciała, by jej obecność w tym domku wywietrzała i rozsypała się po okolicznych lasach – nawet ta jedyna, prozaiczna więź z tym miejscem już niedługo miała zostać zerwana. Zresztą, tak było lepiej. Wszystko, co powinno po niej pozostać na tym świecie, było dobrze ukryte przed oczami postronnych. Nie czuła potrzeby, by zostawiać po sobie coś więcej. W końcu to nie tutaj zostawiła swój dom.
Odwróciła się powoli i z nikłym uśmiechem na ustach ruszyła wolno w głąb lasu. Nie spieszyła się – nie miała przecież powodu. Zimny, krążący zaciekle między drzewami wicher co chwila wydymał jej wyniszczony płaszcz, wywołując lodowatymi podmuchami dreszcze na pomarszczonej skórze i zmieniając szczupłe dłonie w dwie skostniałe bryły – wcale jej to jednak nie przeszkadzało, czy raczej – zwyczajnie nie zwracała na to uwagi. Jej blade, zmętniałe tęczówki ślizgały się po zarysie położonego niedaleko, leśnego jeziorka.
Chwila była na swój sposób magiczna – wczesno poranne słońce barwiło okolicę na błękity i srebra, jednocześnie nadając karłowatej roślinności barwy wahające się między głębokim szmaragdem w cieniu i błyszczącym seledynem w nielicznych promieniach słońca. Nie licząc głuchych pokrzykiwań wiatru, idealnej ciszy nie mąciły żadne zbędne dźwięki. Cały las zdawał się wyczuwać ponurą uroczystość chwili, pozwalając jej wycelebrować to po swojemu.
Zasłuchana w idealny bezgłos, podeszła do porośniętego mchem brzegu i zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. Ani trochę nie przeszkadzały jej igiełki chłodu atakujące skórę ani gęsia skórka szczypiąca w kolana, gdy któraś pojedyncza fala podskoczyła za wysoko. Prawdopodobnie nawet, gdyby miała włożyć nogi do przerębli, zrobiłaby to – nigdy jakoś nie nauczyła się dbać o fizjologiczne potrzeby swojego ludzkiego ciała.
Jej stare serce, ni to przez adrenalinę, ni przez zdenerwowanie, zabiło nieco szybciej. Spodobało jej się to uczucie – choćby chwilowe, z pewnością było lepsze od letargu, w którym żyła przez ostatnie dwadzieścia lat. Uśmiechając się do siebie, zrobiła parę kroków do przodu i uważnie rozejrzała się wokół siebie. Z pewnym wzruszeniem stwierdziła, że od jej ostatniego pobytu tutaj niemalże nic się nie zmieniło – jeziorko wciąż wyglądało tak urokliwie, jak je zapamiętała. Szklista, niemal zupełnie gładka tafla skrzyła się w słońcu jak pęknięty diament, brzegi porastały nietypowo drobne, pachnące intensywnie wrzosy i mchy, w których nieuważny obserwator nie potrafiłby dostrzec zdradliwych cierni. Ponad tą drobną, wonną firanką wznosiły się zaś pojedyncze, dostojne drzewa o powykręcanych, spękanych pniach i przerzedzonych ze starości koronach. Dziwnym trafem, jeziorka nigdy jakoś nie zamieszkały kaczki.
Zrobiła jeszcze kilka kroków i wyciągnęła pomarszczoną dłoń, tak, by móc pogładzić zwieszającą się nad taflą wody, wiotką gałąź. Kiwnęła głową, jakby na znak powitania, i znów lekko się uśmiechnęła. Poza drzewami, nie miała żadnych dawnych znajomych, których teraz mogłaby powitać. A nawet, jeśli miała, to straciła ich wiele lat temu… Westchnęła głęboko i nieświadomie ściskając dłonie na sercu, ruszyła w głąb jeziorka. Im dalej brnęła, poruszała się, o dziwo, coraz szybciej; woda sięgnęła najpierw jej kolan, później pasa. Dokuczliwe zimno, nawet, jeśli gdzieś tam było, przestało się liczyć.
Dotarła w końcu do miejsca, o którym wiedziała, że kończy się na nim dno. Obrzuciła jeziorko ostatnim, nieco melancholijnym spojrzeniem i z uśmiechem zrobiła jeszcze jeden krok do przodu – błyszcząca toń momentalnie otuliła ją całą, zamykając się ponad jej głową i znosząc miarowo w coraz chłodniejsze głębiny. Nie opierała się ani trochę, nie starała wydostać na powierzchnię ani zaczerpnąć kolejnego haustu tlenu. Jak marionetka, pozwoliła się prowadzić, poddała się całkowicie woli jeziora. Jej wyblakłe, kasztanowe włosy wirowały wokół splątaną kaskadą, wysłużone ubranie opinało się na filigranowym ciele, ciążąc coraz silniej ku dnu. Nie chciała już uciekać.
Czując, że jej serce powoli się poddaje i zwalnia, a ciało, oszołomione zimnem i chorobą, drętwieje, zamknęła oczy i pozwoliła sobie spaść głębiej niż dno jeziorka, w czarną, spokojną otchłań.
- Wróciłam. – pomyślała w ostatnim przebłysku świadomości i znieruchomiała.

* * *

Klap klap klap.
Przeszła przez ulicę, zamaszyście rozchlapując wodę z kałuży w obrębie co najmniej kilku metrów. Skręciła za róg i przekląwszy pogodę po raz co najmniej piąty w ciągu ostatnich dziesięciu minut, wcisnęła się do tramwaju. Oczywiście, jak sądziła, trzy czwarte mieszkańców najbliższych okolic z pełną premedytacją musiało wybrać akurat tę linię o akurat tej godzinie, w efekcie czego co poniektórzy oglądali deszczowe pejzaże za oknami z bardzo bliskiej perspektywy. Ona sama wcisnęła się w najdalszy kąt tramwaju i zgrzytając zębami ze złości, upchnęła między siedzeniami wybitnie mokrą parasolkę. Była zmęczona, głodna i wybitnie zirytowana. Jakimś magicznym sposobem od rana lało bez przerwy, a co więcej, jej ukochane autko treściwie dało do zrozumienia, że w taką ulewę nigdzie się nie rusza. Skutek? Została zmuszona do tego, by drogę do atelier pokonać biegiem, przy czym trzeba zaznaczyć, że wspomniane atelier znajdowało się na drugim końcu miasta. Nauczyciel zerkał na nią od czasu do czasu ze złośliwym uśmiechem, gdy tak sobie ociekała wodą przy swoich sztalugach, kumple z kolei zapytali po prostu między kolejnymi salwami śmiechu, czy siadły jej w domu wodociągi i postanowiła wykąpać się w rzece.
Jej rysunek, który rzekomo miał przedstawiać modela płci męskiej w wieku lat dwudziestu pięciu, ilustrował raczej, jak zorientowała się w trzeciej fazie rysowania, człowieka uchwyconego w agonalnym cierpieniu. Nieco wyprowadzona już z równowagi, wymaszerowała do łazienki z ogólnie pojętym zamiarem odświeżenia się. Tam jednak czekała na nią kolejna sympatyczna niespodzianka – odkryła mianowicie, że dzięki wymykającym się z kitki, uroczo mokrym strąkom, rozmazanemu makijażowi i stosunkowo niezadowolonej minie, w chwili obecnej świetnie nadaje się do obsadzania głównej roli w jakimś kiczowatym horrorze.
Resztę zajęć spędziła, zawzięcie dopracowując swoje dziełko – do ostatnich dziesięciu minut rysunek zdążył wyewoluować w całkiem kreatywną wizję Armagedonu.
Jako, że portfel zostawiła oczywiście w samochodzie, a samochód z kolei został w garażu, do pracy musiała iść o pustym żołądku. I znów piechotą, bo szukanie odpowiedniego połączenia w ogólnie pojętej komunikacji miejskiej jakoś się jej nie uśmiechało.
Do baru wpadła z pięciominutowym spóźnieniem, zaliczając po drodze kilka pryszniców z przydrożnych kałuży i wymowne spojrzenie szefa. Kiedy stanęła przed pierwszym na swojej zmianie klientem, zdążyła dostać już szczękościsku, więc samo zapytanie, co podać i przy okazji zostawienie biednego człowieka przy życiu, kosztowało ją sporo wysiłku. Tyle tylko, że jej zmiana, zamiast osiem godzin, trwała całe piętnaście minut, bo szef, nie wiedzieć czemu, z kwaśną miną wymusił na niej wolne popołudnie.
W drodze do domu skapitulowała – wcisnęła się do pierwszego lepszego tramwaju i teraz od piętnastu minut przyglądała się jakże zróżnicowanym pejzażom za szybą, składającym się na mokre budynki, mokre ulice i mokrych ludzi.
Wchodząc, czy raczej wlekąc się wreszcie po schodach do dzielonego z bratem bliźniaka, zaczęła się zastanawiać, czy w szafce nad kuchenką zostały jeszcze jakieś zupki instant. Otwierając drzwi, kątem oka zauważyła, że w skrzynce na listy ktoś upchnął między fluorescencyjnymi ulotkami i reklamami szarą, niepozorną kopertę. Nie bardzo zastanawiając się nad tym, co robi, chwyciła wszystko i weszła do mieszkania. Razem z przemoczoną torbą, rzuciła papiery na stół i zajrzała do szafki. Oczywiście, zupki instant się skończyły. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu – pomogło. Przynajmniej chwilowo. Chcąc się czymś zająć, żeby chociaż przez moment nie myśleć o pustym żołądku, wzięła kopertę i rozerwawszy ją, wyjęła ze środka list. Przeczytała nakreślony wywijasami nagłówek raz, potem drugi. Odłożyła kopertę na stół i odchyliła się na krześle, tym razem licząc od dziesięciu wstecz.
Tego wszystkiego było za dużo jak na jeden dzień.
Od urządzenia Czwartej Wojny Światowej dzieliło ją coraz mniej.




bezsenna - 29.05.2009 10:23

  Jestem pod wrażeniem, niesamowity klimat i umiejętności;) Czekam na kolejną część!



.error - 30.05.2009 18:39

 
dzieki
moze ktos jeszcze? :>



Kliii - 30.05.2009 18:47

  Jestem pod wrażeniem. Cudowne opisy, wciągający tekst. Już teraz mogę spokojnie dać 10/10 i czekać na dalszą część.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • shakyor.htw.pl
  • Mistake
     
    Copyright Š 2006 MySite. Designed by Web Page Templates